Po trzech
dniach byczenia się w KK wsiedliśmy do samolotu i polecieliśmy do
Singapuru, gdzie czekała na nas jedna z lepszych atrakcji tego
wyjazdu, ale o tym za chwilę. Przejechaliśmy bardzo sprawnie
działającym metrem z lotniska do wcześniej zarezerwowanego
hoteliku w dzielnicy chińskiej, zostawiliśmy graty i ruszyliśmy
coś zjeść. Po posileniu się, gdy już nabraliśmy energii,
postanowiliśmy zrobić sobie krótki przemarsz nad zatokę. Miasto
okazało się bardzo czyste, zadbane i ku naszemu zdziwieniu, mimo że
mieszka tam ponad 11 mln , bardzo ciche i spokojne. Krążąc między
drapaczami chmur i starymi pięknie odrestaurowanymi zabytkowymi
budynkami dotarliśmy pod hotel Marina Bay Sands, gdzie zrobiliśmy
sobie przerwę.
Okolice nowo wybudowanego hotelu są przepiękne. Podłoże jest wyłożone deskami, z ziemi wyrastają piękne, foremne palmy, a z głośników ukrytych wśród roślin sączy się przyjemny jazz. Usiedliśmy sobie na jednym z pomostów na zatoce i rozkoszowaliśmy się spokojem i przyjemnym klimatem, którego w żadnym wypadku nie spodziewaliśmy się w samym centrum wielkiej azjatyckiej metropolii.
Relaks w samym centrum ogromniej metropolii, da się?
Generalnie Singapur zrobił na nas niesamowite wrażenie, jednogłośnie stwierdziliśmy, że jest to najlepiej zaprojektowane i najbardziej nowoczesne miasto w jakim kiedykolwiek byliśmy. Spokojnie można by było wysyłać tutaj na przeszkolenie urbanistów z całej Europy. Warto tutaj przyjechać, choćby na chwilę, ten poziom czystości, uporządkowania, zorganizowania... niesamowite wrażenie!
Jedna ze stacji metra
Następnego
dnia po śniadaniu ruszyliśmy do ogrodów botanicznych. Z powodu
upału nie wytrzymaliśmy tam zbyt długo, bo jakieś 2 godziny, ale
udało nam się zaliczyć ogród wypełniony storczykami – Kasia z
mamą były zachwycone :)
Po ogrodach
wsiedliśmy w metro i pojechaliśmy do highlightu naszej wyprawy
czyli – Marina Bay Sands. Przez 3,5 miesiąca oszczędzaliśmy na
noclegach, więc pod koniec wycieczki postanowiliśmy zaszaleć i
wykupić jedną noc w tym hotelu, głównie ze względu na sławny
Infinity Pool – znajdujący się na ostatnim piętrze basen z
widokiem na całe miasto. Parę lat temu można było wykupić samą
wejściówkę na basen, ale kłębiły się tam takie tłumy, że
hotel postanowił ograniczyć dostęp tylko do gości hotelowych.
Wrażenia z
basenu? Niesamowite!!! Nie będę za wiele pisał, myślę że
zdjęcia mówią same za siebie:
Następnego
dnia, przed check outem (normalnie do 11, ale przy check in trzeba
poprosić o late check out, nam przedłużyli do 13) zaliczyliśmy
jeszcze poranną kąpiel na basenie, czad!
Po
wylogowaniu się z hotelu ruszyliśmy do Jurong
Bird Park – park w którym można podziwiać
niezliczone gatunki ptaków. Nie do końca lubimy zoo i temu podobne
instytucje, nie za bardzo podoba nam się pomysł zamykania dzikich
zwierząt w klatkach i staramy się takich miejsc nie wspierać
kupując wejściówki. O Jurong Bird Park słyszeliśmy, że jest
inne, że ptaki mają ogromne przestrzenie ograniczone siatkami
rozciągniętymi na wysokich słupach i że większość ptaków, to
znalezione w dziczy ranne zwierzęta albo (w przypadku papug) oddane
przez właścicieli, którzy się nimi znudzili. Co do siatek, to
prawda, większość ptaków miała ogromne klatki w których mogły
swobodnie latać, ale niestety nie wszystkie. Zdarzały się klatki o
wymiarach zaledwie 10m x 10m x 10m, często były w nich większe
ptaki jak np. hornbille czy orły. Przykry widok.
Hitem całego parku była ogromna klatka (końca nie było widać) o nazwie Parrot Paradise gdzie masa papug latała w tą i z
powrotem siadając co chwilę na ręku lub na ramieniu.
Jednak ze
wszystkich ptaków najbardziej zachwycił nas Tukan, przepiękne
stworzenie!
Po
intensywnym dniu musieliśmy się porządnie posilić, więc
wybraliśmy się do dzielnicy Little India na konkretną kolację.
Objedliśmy się różnymi masalami warzywno-mięsnymi zagryzając
całość ciapatami. Pierwszy raz jadłem mięso w hinduskiej knajpie
i nie miałem potem problemów żołądkowych :)
Następnego
dnia rano pożegnaliśmy się z rodzicami, którzy mieli wylot do
Polski. My lecieliśmy dopiero wieczorem, więc postanowiliśmy przed
wylotem zobaczyć jeszcze ogromny park na obrzeżach centrum
Singapuru – MacRitchie Reservoir Park. Jest to park otaczający
zbiorniki słodkiej wody zaopatrujące Singapur, występuje w nim
sporo dzikich zwierząt, podobno, bo my widzieliśmy niestety
niewiele. Było dużo makaków, parę robali, ale niestety nic poza
tym. Z drugiej strony byliśmy tam dosyć krótko, bo jakieś 4-5
godzin i musieliśmy dosyć ostro zasuwać, żeby zdążyć zobaczyć
ciekawsze miejsca. Park ogólnie przyjemny, ale nie jest to must see,
więc jak się ma mało czasu, można go sobie spokojnie darować.
Jak tylko
wyszliśmy z parku wskoczyliśmy do metra i popędziliśmy do
Chinatown zjeść obiad i odebrać plecaki, a następnie znowu do
metra i na lotnisko. Z ciekawostek: gdy lądowaliśmy w Delhi o 23:50
pilot poinformował pasażerów, że na płycie lotniska jest
temperatura 45ºC,
słabo?