czwartek, 9 sierpnia 2012

2012.06.21 - 24 - Singapur

Po trzech dniach byczenia się w KK wsiedliśmy do samolotu i polecieliśmy do Singapuru, gdzie czekała na nas jedna z lepszych atrakcji tego wyjazdu, ale o tym za chwilę. Przejechaliśmy bardzo sprawnie działającym metrem z lotniska do wcześniej zarezerwowanego hoteliku w dzielnicy chińskiej, zostawiliśmy graty i ruszyliśmy coś zjeść. Po posileniu się, gdy już nabraliśmy energii, postanowiliśmy zrobić sobie krótki przemarsz nad zatokę. Miasto okazało się bardzo czyste, zadbane i ku naszemu zdziwieniu, mimo że mieszka tam ponad 11 mln , bardzo ciche i spokojne. Krążąc między drapaczami chmur i starymi pięknie odrestaurowanymi zabytkowymi budynkami dotarliśmy pod hotel Marina Bay Sands, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę.










 




Okolice nowo wybudowanego hotelu są przepiękne. Podłoże jest wyłożone deskami, z ziemi wyrastają piękne, foremne palmy, a z głośników ukrytych wśród roślin sączy się przyjemny jazz. Usiedliśmy sobie na jednym z pomostów na zatoce i rozkoszowaliśmy się spokojem i przyjemnym klimatem, którego w żadnym wypadku nie spodziewaliśmy się w samym centrum wielkiej azjatyckiej metropolii.







Relaks w samym centrum ogromniej metropolii, da się?

 
Generalnie Singapur zrobił na nas niesamowite wrażenie, jednogłośnie stwierdziliśmy, że jest to najlepiej zaprojektowane i najbardziej nowoczesne miasto w jakim kiedykolwiek byliśmy. Spokojnie można by było wysyłać tutaj na przeszkolenie urbanistów z całej Europy. Warto tutaj przyjechać, choćby na chwilę, ten poziom czystości, uporządkowania, zorganizowania... niesamowite wrażenie!

Jedna ze stacji metra

Następnego dnia po śniadaniu ruszyliśmy do ogrodów botanicznych. Z powodu upału nie wytrzymaliśmy tam zbyt długo, bo jakieś 2 godziny, ale udało nam się zaliczyć ogród wypełniony storczykami – Kasia z mamą były zachwycone :)








 Po ogrodach wsiedliśmy w metro i pojechaliśmy do highlightu naszej wyprawy czyli – Marina Bay Sands. Przez 3,5 miesiąca oszczędzaliśmy na noclegach, więc pod koniec wycieczki postanowiliśmy zaszaleć i wykupić jedną noc w tym hotelu, głównie ze względu na sławny Infinity Pool – znajdujący się na ostatnim piętrze basen z widokiem na całe miasto. Parę lat temu można było wykupić samą wejściówkę na basen, ale kłębiły się tam takie tłumy, że hotel postanowił ograniczyć dostęp tylko do gości hotelowych.

Wrażenia z basenu? Niesamowite!!! Nie będę za wiele pisał, myślę że zdjęcia mówią same za siebie:





 

   

 

 
 





Następnego dnia, przed check outem (normalnie do 11, ale przy check in trzeba poprosić o late check out, nam przedłużyli do 13) zaliczyliśmy jeszcze poranną kąpiel na basenie, czad!



Po wylogowaniu się z hotelu ruszyliśmy do Jurong Bird Park – park w którym można podziwiać niezliczone gatunki ptaków. Nie do końca lubimy zoo i temu podobne instytucje, nie za bardzo podoba nam się pomysł zamykania dzikich zwierząt w klatkach i staramy się takich miejsc nie wspierać kupując wejściówki. O Jurong Bird Park słyszeliśmy, że jest inne, że ptaki mają ogromne przestrzenie ograniczone siatkami rozciągniętymi na wysokich słupach i że większość ptaków, to znalezione w dziczy ranne zwierzęta albo (w przypadku papug) oddane przez właścicieli, którzy się nimi znudzili. Co do siatek, to prawda, większość ptaków miała ogromne klatki w których mogły swobodnie latać, ale niestety nie wszystkie. Zdarzały się klatki o wymiarach zaledwie 10m x 10m x 10m, często były w nich większe ptaki jak np. hornbille czy orły. Przykry widok.
Hitem całego parku była ogromna klatka (końca nie było widać) o nazwie Parrot Paradise gdzie masa papug latała w tą i z powrotem siadając co chwilę na ręku lub na ramieniu.
Jednak ze wszystkich ptaków najbardziej zachwycił nas Tukan, przepiękne stworzenie!








 







Po intensywnym dniu musieliśmy się porządnie posilić, więc wybraliśmy się do dzielnicy Little India na konkretną kolację. Objedliśmy się różnymi masalami warzywno-mięsnymi zagryzając całość ciapatami. Pierwszy raz jadłem mięso w hinduskiej knajpie i nie miałem potem problemów żołądkowych :)

Następnego dnia rano pożegnaliśmy się z rodzicami, którzy mieli wylot do Polski. My lecieliśmy dopiero wieczorem, więc postanowiliśmy przed wylotem zobaczyć jeszcze ogromny park na obrzeżach centrum Singapuru – MacRitchie Reservoir Park. Jest to park otaczający zbiorniki słodkiej wody zaopatrujące Singapur, występuje w nim sporo dzikich zwierząt, podobno, bo my widzieliśmy niestety niewiele. Było dużo makaków, parę robali, ale niestety nic poza tym. Z drugiej strony byliśmy tam dosyć krótko, bo jakieś 4-5 godzin i musieliśmy dosyć ostro zasuwać, żeby zdążyć zobaczyć ciekawsze miejsca. Park ogólnie przyjemny, ale nie jest to must see, więc jak się ma mało czasu, można go sobie spokojnie darować.
Jak tylko wyszliśmy z parku wskoczyliśmy do metra i popędziliśmy do Chinatown zjeść obiad i odebrać plecaki, a następnie znowu do metra i na lotnisko. Z ciekawostek: gdy lądowaliśmy w Delhi o 23:50 pilot poinformował pasażerów, że na płycie lotniska jest temperatura 45ºC, słabo?