Cochin (Kochi)
Po całym dniu podróży
autobusami z Kumily dotarliśmy późnym wieczorem do Cochin.
Mieliśmy w tym mieście spędzić jedną noc i złapać pociąg
następnego dnia o 21:45 do Madrasu, skąd mieliśmy lot na Andamany.
Cochin z powodu swojego
znaczenia na szlaku handlowym między wschodem, a zachodem na
przestrzeni wieków przechodził z rąk do rąk. Był pod władaniem
m.in. Anglików, Holendrów i Portugalczyków, ponadto w XVI
sprowadzili się tutaj Żydzi. Każda z nacji zostawiła ślad po
sobie, a widać go najbardziej w architekturze budynków tego miasta.
Niestety czas i brak jakiejkolwiek dbałości Hindusów o otoczenie
doprowadził większość zabytkowych budynków do ruiny. Nowe
budynki też nie były przykładem czystości – żeby dostać się
do starego miasta znajdującego się na wyspie, trzeba odbyć 20
minutową podróż promem, który startował z nabrzeża. Hala odpraw
promów, wyglądała jakby od nowości nikt jej nigdy nie sprzątał.
Zdjęcia tego nie oddają, ale syf i smród powodował, że nie dało
się tam wytrzymać dłużej niż 5 minut...
Wszędzie pajęczyny, na oko co najmniej półroczne
Rozkład promów :)
Budka z biletami, na uwagę zasługuje solidna dachówka :)
Po tym miłym wstępniaku,
trafiliśmy do rozpadającego się starego miasta. Przeszliśmy się
ulicą zniszczonych zabytkowych portugalskich willi do nabrzeża, po
drodze mijając transformator zainstalowany jakieś 3 metry nad
ziemią, z którego gołe druty o napięciu międzyfazowym sięgającym
380V schodziły do gniazd bezpieczników na wysokości ok. 160 cm.
Jakikolwiek kontakt z takim drutem i zgon na miejscu! Bezpieczników
nie było, bo ktoś już dawno temu zastąpił je drutem, w sumie
słusznie - równie dobrze przewodzi prąd, a się nie przepala...
Na nabrzeżu zobaczyliśmy
bardzo interesujące konstrukcje – ogromne sieci rybackie
działające na zasadzie dźwigni. Budowę i zasadę działania
wymyślili Chińczycy i przywieźli, wraz z towarami, do Cochin. Jak
widać, konstrukcja jest na tyle dobra i wydajna, że stosują ją do
dzisiaj. Poza sieciami było dość standardowo – syf, smród,
wszędzie walające się śmieci. Mieliśmy tego już powoli dość...
Na szczęście nie daliśmy za wygraną i postanowiliśmy dostać się
do żydowskiej części miasta i tu spotkało nas miłe zaskoczenie.
Ulice były czyste, większość budynków była odnowiona a wzdłuż
ulic mieściły się liczne malutkie i klimatyczne sklepiki z
pamiątkami, przyprawami i innymi pierdółkami. Miła odmiana!
w tle chińskie sieci do łowienia ryb
klimatyczne sklepiki w dzielnicy żydowskiej
Trochę podbudowani
wróciliśmy na nabrzeże gdzie przy zachodzie słońca rybacy łowili
za pomocą chińskich sieci. Pokręciliśmy się po okolicy, po czym
udaliśmy się na powrotny prom. Ostatni raz przeszliśmy przez
odrażającą halę odpraw, odebraliśmy plecaki z hostelu, wstąpiliśmy do ulubionej Indian Coffee House zjeść kolację i
pojechaliśmy na stację złapać nocny pociąg do Chennai, wtedy
jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka, ale o tym w następnym
odcinku.
wieczorny połów
dzieciaki jak zwykle wesołe i uśmiechnięte
mniej zadbana część miasta
pyszna kolacja za którą zapłaciliśmy całe 7 zł :)
w oczekiwaniu na pociąg do Madrasu
Fajne wspomnienia... Tam gdzie sieci rybackie mozna bylo zjesc pyszne grillowane owoce morza. Pycha!!!
OdpowiedzUsuńKoczin i tak jest czystszy niz Bangalore ;-D