sobota, 7 kwietnia 2012

2012.03.26 - Cochin (Kochi)


Cochin (Kochi)

Po całym dniu podróży autobusami z Kumily dotarliśmy późnym wieczorem do Cochin. Mieliśmy w tym mieście spędzić jedną noc i złapać pociąg następnego dnia o 21:45 do Madrasu, skąd mieliśmy lot na Andamany.

Cochin z powodu swojego znaczenia na szlaku handlowym między wschodem, a zachodem na przestrzeni wieków przechodził z rąk do rąk. Był pod władaniem m.in. Anglików, Holendrów i Portugalczyków, ponadto w XVI sprowadzili się tutaj Żydzi. Każda z nacji zostawiła ślad po sobie, a widać go najbardziej w architekturze budynków tego miasta. Niestety czas i brak jakiejkolwiek dbałości Hindusów o otoczenie doprowadził większość zabytkowych budynków do ruiny. Nowe budynki też nie były przykładem czystości – żeby dostać się do starego miasta znajdującego się na wyspie, trzeba odbyć 20 minutową podróż promem, który startował z nabrzeża. Hala odpraw promów, wyglądała jakby od nowości nikt jej nigdy nie sprzątał. Zdjęcia tego nie oddają, ale syf i smród powodował, że nie dało się tam wytrzymać dłużej niż 5 minut...

 Wszędzie pajęczyny, na oko co najmniej półroczne

 Rozkład promów :)

Budka z biletami, na uwagę zasługuje solidna dachówka :)


Po tym miłym wstępniaku, trafiliśmy do rozpadającego się starego miasta. Przeszliśmy się ulicą zniszczonych zabytkowych portugalskich willi do nabrzeża, po drodze mijając transformator zainstalowany jakieś 3 metry nad ziemią, z którego gołe druty o napięciu międzyfazowym sięgającym 380V schodziły do gniazd bezpieczników na wysokości ok. 160 cm. Jakikolwiek kontakt z takim drutem i zgon na miejscu! Bezpieczników nie było, bo ktoś już dawno temu zastąpił je drutem, w sumie słusznie - równie dobrze przewodzi prąd, a się nie przepala...










Na nabrzeżu zobaczyliśmy bardzo interesujące konstrukcje – ogromne sieci rybackie działające na zasadzie dźwigni. Budowę i zasadę działania wymyślili Chińczycy i przywieźli, wraz z towarami, do Cochin. Jak widać, konstrukcja jest na tyle dobra i wydajna, że stosują ją do dzisiaj. Poza sieciami było dość standardowo – syf, smród, wszędzie walające się śmieci. Mieliśmy tego już powoli dość... Na szczęście nie daliśmy za wygraną i postanowiliśmy dostać się do żydowskiej części miasta i tu spotkało nas miłe zaskoczenie. Ulice były czyste, większość budynków była odnowiona a wzdłuż ulic mieściły się liczne malutkie i klimatyczne sklepiki z pamiątkami, przyprawami i innymi pierdółkami. Miła odmiana!

w tle chińskie sieci do łowienia ryb

klimatyczne sklepiki w dzielnicy żydowskiej



Trochę podbudowani wróciliśmy na nabrzeże gdzie przy zachodzie słońca rybacy łowili za pomocą chińskich sieci. Pokręciliśmy się po okolicy, po czym udaliśmy się na powrotny prom. Ostatni raz przeszliśmy przez odrażającą halę odpraw, odebraliśmy plecaki z hostelu, wstąpiliśmy do ulubionej Indian Coffee House zjeść kolację i pojechaliśmy na stację złapać nocny pociąg do Chennai, wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy co nas czeka, ale o tym w następnym odcinku.









 wieczorny połów

 dzieciaki jak zwykle wesołe i uśmiechnięte

 mniej zadbana część miasta

 pyszna kolacja za którą zapłaciliśmy całe 7 zł :)
w oczekiwaniu na pociąg do Madrasu

1 komentarz:

  1. Fajne wspomnienia... Tam gdzie sieci rybackie mozna bylo zjesc pyszne grillowane owoce morza. Pycha!!!
    Koczin i tak jest czystszy niz Bangalore ;-D

    OdpowiedzUsuń