sobota, 7 kwietnia 2012

2012.03.21 - 25 - Periyar Wildlife Sanctuary


Z internetem w Indiach jest dość krucho, więc mamy spore opóźnienia w publikowaniu wpisów, ale już nadrabiamy braki.



Periyar Wildlife Sanctuary

Z serii: za wszelką cenę unikajcie organizowanych przez Hindusów wycieczek i nie ufajcie Lonely Planet....

Zaplanowaliśmy, że w położonym na samym południ Indii rejonie Kerala zostaniemy ok tygodnia, przed wylotem na Andaman Islands. Dysponując sporą ilością czasu, analizowaliśmy przewodnik poszukując ciekawego miejsca, gdzie moglibyśmy spędzić kilka dni. Zachęceni entuzjastycznymi i malowniczym opisami dzikiej przyrody zamieszczonymi w Lonely Planet zdecydowaliśmy się wyruszyć do jednego z rezerwatów położonego ok. 200 km na zachód od wybrzeży Kerali Parku Narodowego Periyar.
Do Periyar Wildlife Sanctuary dotarliśmy późnym wieczorem. Kiedy tylko wysiedliśmy z autobusu doskoczył do nas Hindus proponując super kwaterki za niewielką cenę. Byliśmy nieco sceptycznie nastawieni, ale mimo wszystko postanowiliśmy podjechać z naganiaczem i obadać pokoje. Opłaciło się! Kwaterki okazały się być nowiuteńkimi, czyściutkimi pokojami z tarasem i hamakami za ok. 15 PLN od osoby. Do tej pory zdecydowanie najlepsze zakwaterowanie w Indiach. W związku z tym, że byliśmy pierwszymi klientami hostelu do którego skierował nas naganiacz, właściciel postanowił zorganizować imprezę z okazji otwarcia. Był grill, były kurczaki i ryby, było piwo, była hinduska whiskey, było paru turystów i lokalesów, było miło :)

Huśtawki przed naszym pokojem

Impreza z okazji otwarcia



Następnego dnia rano udaliśmy się do biura organizującego wycieczki do rezerwatu i od razu pierwsza negatywna niespodzianka. Ceny wycieczek figurujące w cennikach wszystkich lokalnych agencji turystycznych były bardzo wygórowane. Okazało się, że między agencjami nie ma wolnej konkurencji ani też nawet zmowy cenowej, co byłoby w tej sytuacji najbardziej prawdopodobne. Problem polegała na tym, że lokalny komunistyczny rząd regionu Kerala ustalił ceny dla obcokrajowców na takim, a nie innym poziomie i koniec! Trzeba słono płacić za wycieczki albo siedzieć w hotelu:/ (ponieważ po parku narodowym nie można chodzić bez przewodnika.)
Dla przykładu 1,5 dniowy trecking z noclegiem w namiocie kosztował od osoby 4000 rupi co w przeliczeniu daje jakieś 300 PLN + wejście do parku dodatkowo płatne 300 rupi.
Cena dość szokująca. Dla porównani Hindusi na lokalnych plantacjach herbaty zarabiają 5000 rupi miesięcznie, więc daje to skalę porównawczą jak bardzo wygórowane były ceny wycieczek.
Po ciężkiej naradzie zdecydowaliśmy się w końcu na 1 wycieczkę – bamboo rafting, mający trwać 1 dzień. Połączenie 5 godzinnego treckingu z 3 godzinną wyprawą bambusową tratwą wzdłuż linii brzegowej jeziora, gdzie istnieje bardzo wysokie prawdopodobieństwo spotkania stad dzikich zwierząt udających się do wodopoju.
Region parku Periyar słynie również z plantacji przypraw i herbaty (a treking miał się odbyć dopiero za 2 dni) dlatego też w międzyczasie wypożyczyliśmy motor i spędziliśmy wolny czas zwiedzając okolicę i podziwiając wzgórza porośnięte krzewami herbaty i przypraw. Zwiedziliśmy otwartą dla turystów fabrykę herbaty, z której część produkcji trafia do saszetek herbatki znanej u nas pod marką Tetley oraz jedną z plantacji przypraw. Ta druga wycieczka była szczególnie interesująca – właściciel oprowadził nas po całym ogrodzie częstując różnymi przyprawami i egzotycznymi owocami. Pod koniec ponad godzinnego spaceru oznajmił, że właśnie siada z rodziną do lunchu i zaprasza nas abyśmy się przyłączyli. Na lunch była, uwaga – wołowina ze świętej krowy z ziemniakami :) Sos był bardzo smaczny, ale jeżeli chodzi o wołowinę to Hindusi nie są ekspertami w przygotowaniu mięsnych potraw i była ona gumowata. W każdym razie wciągnęliśmy utęsknioną wołowinkę ze smakiem.

Kasi szczególnie do gustu przypadł owoc Tomato Tree

Tak to wygląda



Plantacja herbaty






Po 2 dniach tułaczki, z opuchniętymi od siedzenia na motorze tyłkami, w końcu doczekaliśmy się naszego treku! Pobudka o 7 rano i zbiórka o 8 w parku przy jeziorze, gdyż rano kiedy nie ma jeszcze upału istnieje największa szansa na spotkanie zwierzaków. Byliśmy bardzo pozytywnie nastawieni do tej wycieczki, jednak nasi Hinduscy przewodnicy szybko wyprowadzili nas z błędu. Okazało się, że informacje dotyczące treku opisane na broszurach informacyjnych nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Treking zaczął się o 8.30 zamiast o 8.00, a zamiast płynąć bambusową tratwą i podziwiać zwierzaki u wodopoju, cisnęliśmy jakieś 2 km do miejsca gdzie panowie postanowili zacumować tratwy, po drodze robiąc 2 postoje: pierwszy po 30 min (no bo przecież biali turyści potrzebują odpoczynku po 30 min spacerku), drugi na śniadanie nieopodal jeziora (no bo przecież trzeba się posilić po ciężkim 45 min trecku i zjeść co nieco przed tym jak będziemy siedzieć na tratwach). Kiedy w końcu wsiedliśmy na tratwy była godzina 10, żar lał się z nieba, a przy wodopoju nie było już ani jednego zwierzaka :( cały rejs tratwą odbył się w atmosferze ogólnego zblazowania, a temperatura na szczerym słońcu wynosiła ok. 1 mln stopni C. W końcu po ok. 50 minutach dopłynęliśmy do miejsca gdzie według nas miał odbyć się docelowy trecking. Nic bardziej mylnego panowie przewodnicy wyjęli matę, rozłożyli ją pod drzewem i zagonili nas do cienia. Po upływie jakiś 30 min zaczęliśmy się denerwować i zastanawiać o co do cholery chodzi? A chodziło o to, że panowie przewodnicy w nosie mieli jakiś trecking i woleli sobie spokojnie pospać na łodziach. Po ponad godzinie Piotrek nie wytrzymał i zrobił im awanturę. Po całym zajściu panowie łaskawie zwlekli dupy z tratw, zwołali gromadkę turystów i wyruszyliśmy na pseudo treking, który w efekcie okazał się strzałem w dziesiątkę, gdyż po 15 minutach natrafiliśmy na stado słoni, które postanowiły przepłynąć jezioro. Coś pięknego! Cała frustracja minęła i pomimo porażająco kiepskiej organizacji całej wycieczki wróciliśmy do hotelu usatysfakcjonowani. I przy okazji nauka na przyszłość – nigdy więcej organizowanych przez Hindusów wycieczek!









Po powrocie z jakże wyczerpującego trecku, ale ze zdjęciami słoni:) udaliśmy się do miasteczka Kumili prosto do naszego zaprzyjaźnionego baru, gdzie można było objeść się za jakieś 7 PLN i wypić drinka taniej whiskey za 3 PLN za 60mln :) Nie omieszkaliśmy poprosić o dolewkę, w efekcie czego wróciliśmy do pokoju zygzakiem:)

Do ciekawszych momentów pobytu w Periyar Wildlife Sanctuary należy na pewno zaliczyć kąpiel ze słoniem jaką zafundowaliśmy sobie następnego dnia. Cała zabawa polegała na tym, że zamiast z prysznica woda lała się z trąby słonia – a raczej tryskała z impetem! Z kolei do naszych obowiązków należało umycie i nakarmienie zwierzaka. Nasz słoń, tak jak zresztą każdy w „stadninie” miał swojego Mistrza, którego grzecznie słuchał i wypełniał zadane polecenia. Np. „podnieś lewą nogę”, „podnieś prawą nogę”, „oblej turystę wodą z trąby” itd. Podobno słonie są w stanie zapamiętać do 100 takich komend! Ogarnięte zwierzaki!:)

 Najpierw my umyliśmy słonia

a potem słoń umył mnie


 i Piotrka
W ostatni dzień, rzutem na taśmę byliśmy jeszcze na lekcji gotowania (a raczej ja byłam bo Piotrek dotarł dopiero jak jedzenie było gotowe – zresztą jak zwykle :). Przygotowywania dań hinduskiej kuchni typowej dla regionu Kerala uczył nas Hindus i jego żona, oczywiście zajęcia odbyły się u nich w domu. Szkółka gotowania okazała się niezwykle pouczająca – w końcu zaczęliśmy mniej więcej się orientować co zamawiamy i nauczyliśmy się rozróżniać, a nawet robić ciapatę, parotę i nany (są to 3 podstawowe rodzaje placków zamawianych do posiłków). Potem była degustacja pysznych dań, a przygotowaliśmy ich ok. 10, więc wróciliśmy do pokoju z pełnymi brzuchami, a wieczór obżarstwa należało zdecydowanie zaliczyć do udanych!


Następnego dnia rano nadeszła pora wyjazdu. Zapakowaliśmy więc plecaki i opuściliśmy nasz przytulny pokoik w Kumily, żeby wyruszyć w stronę Cochin, a następnie Madrasu.

1 komentarz: