wtorek, 3 lipca 2012

2012.06.05 - 07 - Kota Kinabalu i wyspa Sapi

W Kota Kinabalu umówiliśmy się z moimi rodzicami. Do ich przylotu pozostały niecałe 3 dni, które musieliśmy sobie jakoś zagospodarować w okolicy KK. Postanowiliśmy, że jeden dzień spędzimy w KK, a kolejne na jednej z okolicznych wysepek – Sapi. Dzień w KK upłynął nam na wielkim obżarstwie i wizycie na naszym ulubionym night markecie.


Piekielnie pikantna, piekielnie pyszna

Następnego dnia rano wypłynęliśmy na wyspę. Dzień wcześniej zrobiliśmy internetowo-przewodnikowy research okolicznych wysp i cen zakwaterowania, ponieważ chcieliśmy zostać na wyspie na noc. Okazało się, że ceny zakwaterowani są kosmiczne i najtańsza opcja to 600PLN za osobę. Stwierdziliśmy, że nas nie stać i że w takiej sytuacji zabiwakujemy pod chmurką :)
Spakowaliśmy jeden plecaczek z całym ekwipunkiem biwakowym tzn. moskitierą i śpiworkami i ruszyliśmy porannym speed boatem w stronę Sapi.
Główna plaża na Sapi okazała się być maksymalnie zatłoczona, mniej więcej jak Ustka w sezonie:/ Szybko podjęliśmy decyzję, że musimy znaleźć jakąś inną, bardziej ustronną plażę. Wrzuciliśmy plecaki na plecy i ruszyliśmy przez dżunglę na drugą stronę wyspy w poszukiwaniu plaży.
A... trzeba jeszcze dodać, że na Sapi dosłownie wszędzie można było się napatoczyć na wielkie jaszczury. Na głównej plaży zrobiono nawet coś w stylu zagrody dla waranów, ale one i tak przełaziły pod siatką i biegały sobie między stolikami z jedzeniem. Wstrętne potwory!


 Jaszczur za siatką

 Jaszczur spotkany na szlaku

 Piotruś w poszukiwaniu plaży

 Niepozowana fotka z wakacji

Przedostawszy się na drugą stronę wyspy znaleźliśmy bardzo sympatyczną, ustronną plażę z rafą i ku naszej ogromnej radości byliśmy tam jedynymi gośćmi:)

Nasza plaża

 Snorkeling na przybrzeżnej rafie

 Kolejny niepozowany focisz ;)

Plażowe kamulce

Na plaży spędziliśmy błogi dzionek snorklując sobie na przybrzeżnej rafie, a późnym popołudniem ruszyliśmy na klif, który już wcześniej upatrzyliśmy sobie jako wymarzone miejsce na nasz nocny biwak. Rozbiliśmy moskitierę, rozłożyliśmy śpiworki i po sympatycznej kolacji zakrapianej alkocolą w akompaniamencie świeżego mango i romantycznego zachodu słońca położyliśmy się grzecznie spać:)


 Posłanie w trakcie budowy

 Nasze posłanie na klifie

Widok z klifu

Alkocola i mango

Błogi sen niestety nie trwał zbyt długo. Około północy obudziła mnie wichura i uderzenia piorunów, które co jakieś 5 sekund rozświetlały niebo nad klifem. Piotrek spał jak zabity i ani wicher ani grzmoty kompletnie mu nie przeszkadzały. Być może miało to związek z pysznymi drinkami, którymi raczyliśmy się przed pójściem spać...:) Chwilę po przebudzeniu zorientowałam się, że nasza sytuacja jest nieciekawa i rozpoczęłam akcję ewakuacyjną. Najpierw budzenie Piotrka – co wcale nie było takie łatwe. Kiedy już go dobudziłam zaczęliśmy w pośpiechu wrzucać wszystko do plecaków, a z nieba spadały już pierwsze krople deszczu. Kiedy tylko do plecaka trafiła ostatnia rzecz rozpętała się prawdziwa tropikalna ulewa. Wiatr wiał tak mocno, że deszcz nie padał z góry tylko pod kątem prostym uderzał z boku. W tych romantycznych okolicznościach przyrody z czołówkami na głowach zaczęliśmy bieg przez dżunglę w kierunku cywilizacji. Po jakiś 30 minutach przemoknięci do suchej nitki dotarliśmy na komercyjną plażę, z której uciekliśmy dzień wcześniej. Znaleźliśmy wiatę, pod którą w ciągu dnia rozkładane są stoliki restauracyjne i jakoś w mękach przekimaliśmy do rana na wąskiej ławeczce. Tak zakończył się nasz romantyczny biwak na tropikalnej wyspie :)

Ulewa 

 Nasze drugie lokum


Następnego dnia, po nieprzespanej nocy cały dzień chodziliśmy „do tyłu”. Wieczorem do hotelu dotarli moi rodzice, którzy przylecieli na niecałe 3 tygodnie. Rodzice w swojej wspaniałomyślności zabrali ze sobą z Polski przysmaki, których tak strasznie brakowało nam przez ostatnie 3 miesiące pobytu w Azji. W specjalnych ciśnieniowych pojemnikach do przechowywania żywności przyjechały do nas kotlety schabowe, kabanosy, swojska kiełbasa, ogórki kiszone, oraz 2 bochenki pysznego polskiego chleba. Jak wygłodniałe dzieci rzuciliśmy się na żarcie! Rodzice zatroszczyli się również o najważniejsze i w 2 nietłukących się metalowych butelkach przywieźli 2 litry koncentratu alkoholowego :) Wieczór był naprawdę udany!

Następnego dnia rano wsiedliśmy w samolot do Semporny, z której mieliśmy się udać na nurkowanie do Parku Narodowego w okolice wyspy Sipadan.





3 komentarze:

  1. ha, zachciało się survivalu ;)
    Pozdrower!
    Wano

    OdpowiedzUsuń
  2. co was nie zabije to was wzmocni! ciekaw jestem na ile to bylo zezowate szczescie a na ile nieswiadomosc ze takie niespodzianki pogodowe zdazaja sie tu regularnie:)

    tak czy siak fajna przygoda..

    OdpowiedzUsuń
  3. zez totalny, poprzednich kilka nocy nawet kropla nie spadła :)

    Z resztą do burz na biwakach mamy farta, w tą sobotę o 6 rano nad jednym z jezior na Kaszubach obudziła nas burza. Najpierw byłem w stanie doliczyć do ok 10 między błyskiem a gromem (ok 3 km), potem do 5 (1,5 km), a chwilę później nie zdążyłem doliczyć do 1... Dobrze, że mieliśmy dobrą izolację w postaci karimat :)

    OdpowiedzUsuń