W Kota Kinabalu umówiliśmy się z
moimi rodzicami. Do ich przylotu pozostały niecałe 3 dni, które
musieliśmy sobie jakoś zagospodarować w okolicy KK.
Postanowiliśmy, że jeden dzień spędzimy w KK, a kolejne na jednej
z okolicznych wysepek – Sapi. Dzień w KK upłynął nam na wielkim
obżarstwie i wizycie na naszym ulubionym night markecie.
Piekielnie pikantna, piekielnie pyszna
Następnego dnia rano wypłynęliśmy
na wyspę. Dzień wcześniej zrobiliśmy internetowo-przewodnikowy
research okolicznych wysp i cen zakwaterowania, ponieważ chcieliśmy
zostać na wyspie na noc. Okazało się, że ceny zakwaterowani są
kosmiczne i najtańsza opcja to 600PLN za osobę. Stwierdziliśmy, że
nas nie stać i że w takiej sytuacji zabiwakujemy pod chmurką :)
Spakowaliśmy jeden plecaczek z całym
ekwipunkiem biwakowym tzn. moskitierą i śpiworkami i ruszyliśmy
porannym speed boatem w stronę Sapi.
Główna plaża na Sapi okazała się
być maksymalnie zatłoczona, mniej więcej jak Ustka w sezonie:/
Szybko podjęliśmy decyzję, że musimy znaleźć jakąś inną,
bardziej ustronną plażę. Wrzuciliśmy plecaki na plecy i
ruszyliśmy przez dżunglę na drugą stronę wyspy w poszukiwaniu
plaży.
A... trzeba jeszcze dodać, że na
Sapi dosłownie wszędzie można było się napatoczyć na wielkie
jaszczury. Na głównej plaży zrobiono nawet coś w stylu zagrody
dla waranów, ale one i tak przełaziły pod siatką i biegały sobie
między stolikami z jedzeniem. Wstrętne potwory!
Jaszczur za siatką
Jaszczur spotkany na szlaku
Piotruś w poszukiwaniu plaży
Niepozowana fotka z wakacji
Przedostawszy się na drugą stronę
wyspy znaleźliśmy bardzo sympatyczną, ustronną plażę z rafą i
ku naszej ogromnej radości byliśmy tam jedynymi gośćmi:)
Nasza plaża
Snorkeling na przybrzeżnej rafie
Kolejny niepozowany focisz ;)
Plażowe kamulce
Na plaży spędziliśmy błogi dzionek
snorklując sobie na przybrzeżnej rafie, a późnym popołudniem
ruszyliśmy na klif, który już wcześniej upatrzyliśmy sobie jako
wymarzone miejsce na nasz nocny biwak. Rozbiliśmy moskitierę,
rozłożyliśmy śpiworki i po sympatycznej kolacji zakrapianej
alkocolą w akompaniamencie świeżego mango i romantycznego zachodu
słońca położyliśmy się grzecznie spać:)
Posłanie w trakcie budowy
Nasze posłanie na klifie
Widok z klifu
Alkocola i mango
Błogi sen niestety nie trwał zbyt
długo. Około północy obudziła mnie wichura i uderzenia piorunów,
które co jakieś 5 sekund rozświetlały niebo nad klifem. Piotrek
spał jak zabity i ani wicher ani grzmoty kompletnie mu nie
przeszkadzały. Być może miało to związek z pysznymi drinkami,
którymi raczyliśmy się przed pójściem spać...:) Chwilę po
przebudzeniu zorientowałam się, że nasza sytuacja jest nieciekawa
i rozpoczęłam akcję ewakuacyjną. Najpierw budzenie Piotrka – co
wcale nie było takie łatwe. Kiedy już go dobudziłam zaczęliśmy
w pośpiechu wrzucać wszystko do plecaków, a z nieba spadały już
pierwsze krople deszczu. Kiedy tylko do plecaka trafiła ostatnia
rzecz rozpętała się prawdziwa tropikalna ulewa. Wiatr wiał tak
mocno, że deszcz nie padał z góry tylko pod kątem prostym uderzał
z boku. W tych romantycznych okolicznościach przyrody z czołówkami
na głowach zaczęliśmy bieg przez dżunglę w kierunku cywilizacji.
Po jakiś 30 minutach przemoknięci do suchej nitki dotarliśmy na
komercyjną plażę, z której uciekliśmy dzień wcześniej.
Znaleźliśmy wiatę, pod którą w ciągu dnia rozkładane są
stoliki restauracyjne i jakoś w mękach przekimaliśmy do rana na
wąskiej ławeczce. Tak zakończył się nasz romantyczny biwak na
tropikalnej wyspie :)
Ulewa
Nasze drugie lokum
Następnego dnia, po nieprzespanej nocy
cały dzień chodziliśmy „do tyłu”. Wieczorem do hotelu dotarli
moi rodzice, którzy przylecieli na niecałe 3 tygodnie. Rodzice w
swojej wspaniałomyślności zabrali ze sobą z Polski przysmaki,
których tak strasznie brakowało nam przez ostatnie 3 miesiące
pobytu w Azji. W specjalnych ciśnieniowych pojemnikach do
przechowywania żywności przyjechały do nas kotlety schabowe,
kabanosy, swojska kiełbasa, ogórki kiszone, oraz 2 bochenki
pysznego polskiego chleba. Jak wygłodniałe dzieci rzuciliśmy się
na żarcie! Rodzice zatroszczyli się również o najważniejsze i w
2 nietłukących się metalowych butelkach przywieźli 2 litry
koncentratu alkoholowego :) Wieczór był naprawdę udany!
Następnego dnia rano wsiedliśmy w
samolot do Semporny, z której mieliśmy się udać na nurkowanie do
Parku Narodowego w okolice wyspy Sipadan.
ha, zachciało się survivalu ;)
OdpowiedzUsuńPozdrower!
Wano
co was nie zabije to was wzmocni! ciekaw jestem na ile to bylo zezowate szczescie a na ile nieswiadomosc ze takie niespodzianki pogodowe zdazaja sie tu regularnie:)
OdpowiedzUsuńtak czy siak fajna przygoda..
zez totalny, poprzednich kilka nocy nawet kropla nie spadła :)
OdpowiedzUsuńZ resztą do burz na biwakach mamy farta, w tą sobotę o 6 rano nad jednym z jezior na Kaszubach obudziła nas burza. Najpierw byłem w stanie doliczyć do ok 10 między błyskiem a gromem (ok 3 km), potem do 5 (1,5 km), a chwilę później nie zdążyłem doliczyć do 1... Dobrze, że mieliśmy dobrą izolację w postaci karimat :)