wtorek, 3 lipca 2012

2012.06.03 - 05 - Mt Kinabalu

Mt Kinabalu (4095 m) jest najwyższą górą w południowo-wschodniej Azji. Ma piękny, masywny grzbiet zakończony szczytem nazwanym na cześć pierwszego zdobywcy Low's Peak. Niestety nam nie udało się go zdobyć. Problemem nie była pogoda, trudność góry czy brak kondycji, problemem stanowiła banda, która wzięła tą górę we władanie. Otóż, ktoś sobie bardzo sprytnie przekminił, że skoro jest to najwyższa góra w południowo-wschodniej Azji to będzie się tu pojawiać sporo turystów. Turyści to bezmyślna masa, która ma zazwyczaj przy sobie sporo pieniędzy i skoro cisną tutaj taki kawał, to część z nich wyrzuci trochę tych pieniędzy żeby wspiąć się na tę górę. Ten sprytny ktoś parę lat temu wykupił wszystkie schroniska, które są mniej więcej w połowie drogi na szczyt i mając monopol na zakwaterowanie, zaczął z roku na rok podnosić ceny noclegu. Wg naszego przewodnika z 2005 roku cena za jedną osobę to 75 zł. Obecnie ceny są na poziomie ok 400 zł za osobę za noc (kwota zapewnia łóżko w dormie w chatce bez ogrzewania, nie obejmuje wyżywienia). Sporo jak za spartańskie warunki, ale chętnych nie brakuje, więc za rok można spodziewać się kolejnej podwyżki.
Aby być pewnym, że ludzie będą spać za tą chorą kwotę, ten spryciarz załatwił z władzami parku, żeby wspinaczka była minimum 2 dniowa. Czyli od bramy wejściowej na wysokości 1866 m wchodzi się do noclegowni w Laban Rata na 3272 m, śpi się jedną noc, następnego dnia rano startuje się na szczyt, a po jego osiągnięciu schodzi się na sam dół. Od bramy wejściowej na szczyt jest dokładnie 8,7 km, z kolei do noclegowni w Laban Rata jest 6 km. Dystans brama – szczyt – brama spokojnie do zrobienia w jeden dzień, pod warunkiem rozpoczęcia marszu odpowiednio wcześnie.
Do kosztu noclegu dochodzą następujące koszty:
  • przewodnik (obowiązkowy): 128 zł/dzień
  • permit: 100 zł
  • opłata na utrzymanie parku: 15 zł
  • bilet na busa z biura parku do bramy wejściowej na szlak: 16 zł

Po podsumowaniu wychodzi 1518 zł za dwie osoby za dwudniowe wejście!

Bardzo zależało nam na tym, żeby mimo wszystko wejść na tą górę. Zaczęliśmy kombinować i pytać się w biurze, czy da się jakoś zrobić tą górę bez noclegu w Laban Rata. Dzięki temu byłoby taniej o całe 800 zł za naszą dwójkę.
W końcu miły pan powiedział nam, że jeżeli komuś bardzo zależy i dyrektor parku wyrazi zgodę to wpuszczają ludzi na wejście w ciągu jednego dnia. Uradowani powiedzieliśmy, że to jest to i że idziemy!
Nasza radość jednak nie trwała długo. Co prawda dyrektor, po rozmowie telefonicznej podczas której zrobił krótki wywiad co do naszego górskiego doświadczenia, wyraził zgodę, ale zaraz potem miły pan z biura przedstawił nam warunki wejścia na górę. Warunki są następujące:
  • trzeba pokonać pierwsze 6 km do godziny 10:00
  • trzeba zdobyć szczyt do godziny 13:00
  • musi być dobra pogoda (mogą być lekkie chmury, ale wystarczy, że mocniej wieje albo zaczyna kropić i (obowiązkowy) przewodnik zarządzi odwrót)
Ok, warunki (poza pogodowymi) do zrealizowania, wystarczy wystartować odpowiednio wcześnie, np. o 6 być już na szlaku i spokojnie do 10 dojdziemy do checkpointu. Ale na to też park znalazł sposób – trzeba rano pojawić się w biurze parku, aby wnieść wszystkie opłaty. Nie można zrobić tego dzień wcześniej, a biuro otwierają o 7... Policzyliśmy czas i zanim zrobilibyśmy wszystkie opłaty, zorganizowali przewodnika i przejechali z biura do wejścia na szlak byłaby już 7:45. W ten sposób czas na pokonanie 6 km szlaku z przewyższeniem 1406 m topnieje do 2h 15min - na styk! Wystarczy spóźnić się minutę, a przewodnik zabroni dalszego marszu i stracimy 390 zł!

Nie wiedząc jak szybko będziemy wchodzić nie mogliśmy podjąć decyzji. Postanowiliśmy tego dnia zrobić trek do czwartego kilometra szlaku (bez konieczności zatrudniania przewodnika i wykupowania permitu na szczyt) żeby zobaczyć jak szybko pokonujemy trasę.

Zasuwając ile fabryka dała, bez żadnych postojów udało mi się pokonać 4 kilometry i ok 1000 m przewyższenia w 1h 20min. Kasia doszła 10 minut później. Gdyby udało się nam wystartować parę minut przed 7:45 i utrzymać tempo Kasi, dotarlibyśmy do checkpointu przed 10. Tylko pytanie po co? Przecież w góry idzie się po to żeby poobcować z naturą, podziwiać piękne widoki, zjeść prowiant, który po kilku godzinach marszu smakuje jak najlepszy posiłek. Nie po to by zasuwać bez opamiętania patrząc co chwilę na zegarek, a niestety tak by to wyglądało. Ponadto w każdym momencie moglibyśmy zostać zmuszeni do powrotu ze względu na pogodę. No i jeszcze za to wszystko trzeba zapłacić blisko 400 zł! Nie, tak się nie będziemy bawić.

Zeszliśmy ze szlaku i lekko zdołowani wróciliśmy następnego dnia do Kota Kinabalu.
Bardzo mi zależało żeby wejść na tą górę, ale nie chciałem robić tego w takim stylu. Administracje parków Mt Pinatubo (wulkan koło Manili na Filipinach) i Mt Kinabalu zamieniły góry w Disneyland, gdzie za atrakcje w postaci zdobywania szczytów trzeba słono płacić. Do tego nie można zrobić tego na swój sposób, tylko wg administracyjnych wytycznych, a obowiązkowy przewodnik jest jedynie po to by dopilnować ich wypełnienia.
Niestety od spotkanych na szlaku podróżnych słyszeliśmy, że takich sytuacji jest coraz więcej. Do Disneylandu podobno dołączyły Mt Mayon, Mt Kanalon oraz niektóre wyspy zlokalizowane wewnątrz malezyjskich parków narodowych. Azja się zmienia proszę państwa i to niekoniecznie na lepsze.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz