Mt Kinabalu
(4095 m) jest najwyższą górą w południowo-wschodniej Azji. Ma
piękny, masywny grzbiet zakończony szczytem nazwanym na cześć
pierwszego zdobywcy Low's Peak. Niestety nam nie udało się
go zdobyć. Problemem nie była pogoda, trudność góry czy brak
kondycji, problemem stanowiła banda, która wzięła tą górę we
władanie. Otóż, ktoś sobie bardzo sprytnie przekminił, że skoro
jest to najwyższa góra w południowo-wschodniej Azji to będzie się
tu pojawiać sporo turystów. Turyści to bezmyślna masa, która ma
zazwyczaj przy sobie sporo pieniędzy i skoro cisną tutaj taki
kawał, to część z nich wyrzuci trochę tych pieniędzy żeby
wspiąć się na tę górę. Ten sprytny ktoś parę lat temu wykupił
wszystkie schroniska, które są mniej więcej w połowie drogi na
szczyt i mając monopol na zakwaterowanie, zaczął z roku na rok
podnosić ceny noclegu. Wg naszego przewodnika z 2005 roku cena za
jedną osobę to 75 zł. Obecnie ceny są na poziomie ok 400 zł za
osobę za noc (kwota zapewnia łóżko w dormie w chatce bez
ogrzewania, nie obejmuje wyżywienia). Sporo jak za spartańskie
warunki, ale chętnych nie brakuje, więc za rok można spodziewać
się kolejnej podwyżki.
Aby być
pewnym, że ludzie będą spać za tą chorą kwotę, ten spryciarz
załatwił z władzami parku, żeby wspinaczka była minimum 2
dniowa. Czyli od bramy wejściowej na wysokości 1866 m wchodzi się
do noclegowni w Laban Rata na 3272 m, śpi się jedną noc,
następnego dnia rano startuje się na szczyt, a po jego osiągnięciu
schodzi się na sam dół. Od bramy wejściowej na szczyt jest
dokładnie 8,7 km, z kolei do noclegowni w Laban Rata jest 6 km.
Dystans brama – szczyt – brama spokojnie do zrobienia w jeden
dzień, pod warunkiem rozpoczęcia marszu odpowiednio wcześnie.
Do kosztu
noclegu dochodzą następujące koszty:
- przewodnik (obowiązkowy): 128 zł/dzień
- permit: 100 zł
- opłata na utrzymanie parku: 15 zł
- bilet na busa z biura parku do bramy wejściowej na szlak: 16 zł
Po
podsumowaniu wychodzi 1518 zł za dwie osoby za dwudniowe wejście!
Bardzo
zależało nam na tym, żeby mimo wszystko wejść na tą górę.
Zaczęliśmy kombinować i pytać się w biurze, czy da się jakoś
zrobić tą górę bez noclegu w Laban Rata. Dzięki temu byłoby
taniej o całe 800 zł za naszą dwójkę.
W końcu
miły pan powiedział nam, że jeżeli komuś bardzo zależy i
dyrektor parku wyrazi zgodę to wpuszczają ludzi na wejście w ciągu
jednego dnia. Uradowani powiedzieliśmy, że to jest to i że
idziemy!
Nasza radość
jednak nie trwała długo. Co prawda dyrektor, po rozmowie
telefonicznej podczas której zrobił krótki wywiad co do naszego
górskiego doświadczenia, wyraził zgodę, ale zaraz potem miły pan
z biura przedstawił nam warunki wejścia na górę. Warunki są
następujące:
- trzeba pokonać pierwsze 6 km do godziny 10:00
- trzeba zdobyć szczyt do godziny 13:00
- musi być dobra pogoda (mogą być lekkie chmury, ale wystarczy, że mocniej wieje albo zaczyna kropić i (obowiązkowy) przewodnik zarządzi odwrót)
Ok, warunki
(poza pogodowymi) do zrealizowania, wystarczy wystartować
odpowiednio wcześnie, np. o 6 być już na szlaku i spokojnie do 10
dojdziemy do checkpointu. Ale na to też park znalazł sposób –
trzeba rano pojawić się w biurze parku, aby wnieść wszystkie
opłaty. Nie można zrobić tego dzień wcześniej, a biuro otwierają
o 7... Policzyliśmy czas i zanim zrobilibyśmy wszystkie opłaty,
zorganizowali przewodnika i przejechali z biura do wejścia na szlak
byłaby już 7:45. W ten sposób czas na pokonanie 6 km szlaku z
przewyższeniem 1406 m topnieje do 2h 15min - na styk! Wystarczy
spóźnić się minutę, a przewodnik zabroni dalszego marszu i
stracimy 390 zł!
Nie wiedząc
jak szybko będziemy wchodzić nie mogliśmy podjąć decyzji.
Postanowiliśmy tego dnia zrobić trek do czwartego kilometra szlaku
(bez konieczności zatrudniania przewodnika i wykupowania permitu na
szczyt) żeby zobaczyć jak szybko pokonujemy trasę.
Zasuwając
ile fabryka dała, bez żadnych postojów udało mi się pokonać 4
kilometry i ok 1000 m przewyższenia w 1h 20min. Kasia doszła 10
minut później. Gdyby udało się nam wystartować parę minut przed
7:45 i utrzymać tempo Kasi, dotarlibyśmy do checkpointu przed 10.
Tylko pytanie po co? Przecież w góry idzie się po to żeby
poobcować z naturą, podziwiać piękne widoki, zjeść prowiant,
który po kilku godzinach marszu smakuje jak najlepszy posiłek. Nie
po to by zasuwać bez opamiętania patrząc co chwilę na zegarek, a
niestety tak by to wyglądało. Ponadto w każdym momencie moglibyśmy
zostać zmuszeni do powrotu ze względu na pogodę. No i jeszcze za
to wszystko trzeba zapłacić blisko 400 zł! Nie, tak się nie
będziemy bawić.
Zeszliśmy
ze szlaku i lekko zdołowani wróciliśmy następnego dnia do Kota
Kinabalu.
Bardzo mi
zależało żeby wejść na tą górę, ale nie chciałem robić tego
w takim stylu. Administracje parków Mt Pinatubo (wulkan koło Manili
na Filipinach) i Mt Kinabalu zamieniły góry w Disneyland, gdzie za
atrakcje w postaci zdobywania szczytów trzeba słono płacić. Do
tego nie można zrobić tego na swój sposób, tylko wg
administracyjnych wytycznych, a obowiązkowy przewodnik jest jedynie
po to by dopilnować ich wypełnienia.
Niestety od
spotkanych na szlaku podróżnych słyszeliśmy, że takich sytuacji
jest coraz więcej. Do Disneylandu podobno dołączyły Mt Mayon, Mt
Kanalon oraz
niektóre wyspy zlokalizowane wewnątrz malezyjskich parków
narodowych. Azja się zmienia proszę państwa i to niekoniecznie na
lepsze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz