Hampi –
czyli... w krainie świątyń i kamulców:)
Podróż do
Hampi
Wybrzeże
Goa nie rzuciło nas na kolana, dlatego też postanowiliśmy zrobić
2 dniową wycieczkę do Hampi – skalistej krainy świątyń,
położonej ok 400 km na wschód od Goa. Ponieważ wcześniej nie
zaplanowaliśmy szczegółowej daty wyjazdu do Hampi, zostaliśmy
zmuszeni do zakupu biletu kolejowego w ostatniej chwili - na dzień
przed wyjazdem.
Jak już
wcześniej wspominaliśmy bilety w Indiach należy kupować z co
najmniej miesięcznym wyprzedzeniem – wtedy mamy gwarancję, że
dostaniemy miejscówkę. Tak jak się spodziewaliśmy na nasz pociąg
wszystkie miejscówki zostały już wykupione i pozostała nam tylko
opcja biletu z „waiting list” tzn. bez miejscówki :/
Doświadczeni
ostatnią podróżą pociągiem wiedzieliśmy czym w sensie dosłownym
i w przenośni śmierdzi podróż klasą sleepera, dlatego też
perspektywa spędzenia 7 godzin na podłodze lub w przejściu koło
toalet trochę nas przeraziła. Dodatkowo bilet waiting list na
sleepera miał już 136 osób, więc postanowiliśmy, że tym razem
będzie na bogato i kupiliśmy bilety waiting list w klasie AC3,
czyli trzecia klasa z klimatyzacją. Nasze bilety były na 16 i 17
pozycji na liście, więc była szansa na upgrade do miejscówki.
W klasie AC3
mimo braku miejscówki przemiły i pełen szacunku dla naszego koloru
skóry pan konduktor szybciutko znalazł dla nas miejsca, a podróż
upłynęła w błogiej atmosferze ogólnej czystości,
wykrochmalonych poduszek i przyjemnego chłodu wydobywającego się z
klimatyzatorów.
Zdecydowanie
najbardziej komfortowa podróż w Indiach do tej pory! Polecam:)
Hampi
Hampi od
samego początku zrobiło na nas bardzo pozytywne wrażenie. Jest
niezwykle malowniczo usytuowanym miastem położonym wśród
kamienistych wzgórz pośród, których znajdują się porozrzucane
na powierzchni kilkunastu km kwadratowych kompleksy świątynne i
pałacowe.
Najstarsze
obiekty w Hami datowane są na początek XIV wieku, kiedy to książę
Harihararaya (uwielbiam te nazwy:) wybrał Hampi na miejsce nowej
stolicy Vijayanagar :), która przez następne kilka stuleci
przeobraziła się w jedno z największych imperiów dziejach Indii.
W XVI wieku Hampi było metropolią liczącą 500 000 ludzi.
Wyłaniające
się z dżungli lub osadzone na surowych skałach misternie zdobione
ruiny świątyń i innych obiektów hinduskiej architektury tamtego
okresu robią naprawdę ogromne wrażenie.
Niecodzienne
jest też to, że mimo zabytkowego charakteru świątyń, mieszkańcy
Hampi postanowili zaadoptować niektóre ruiny na swoje domostwa.
Niestety miejsca, w których zamieszkali tubylcy z pięknych
zabytkowych obiektów przeobraziły się w baraki :( dlatego też
obecnie trwa konflikt między organizacjami starającymi się nadać
ruinom w Hampi status chronionych prawem zabytków i nalegającymi na
przesiedlenie mieszkańców poza ten obszar, a lokalną ludnością,
która (jak zwykle to bywa w takich sytuacjach) ani myśli się
wyprowadzić.
W Hami
spędziliśmy łącznie 1,5 dnia zaliczając kluczowe momenty dnia,
czyli zachód i wschód słońca, a efekty naszego poświęcenia,
związanego z pobudką o 6 rano zamieszczamy poniżej :)
Nasza
wyprawa poza nieziemskimi świątyniami dała nam jeszcze jedną
niesamowitą niespodziankę, otóż poznaliśmy oblicze najprawdziwszego Dziabąga, oto prezentujemy je światu:
Powrót z
Hamipi i ostatni dzień na Goa:
Powrót z
krainy kamulców na Goa nie był już tak przyjemny jak podróż AC3,
ale źle też nie było. Wracaliśmy nocnym autobusem z leżankami do
spania. I tutaj znowu zaskoczenie, ponieważ w autobusie są tylko
podwójne i na dodatek bardzo ciasne leżanki – zatem jeżeli
podróżuje się samotnie istnieje 100% szans na to, że spędzimy
noc przytuleni do kogoś kogo nie znamy. Jeżeli mamy szczęście to
przytulimy się do innego turysty, jeżeli mamy pecha to spędzimy
noc w objęciach niekoniecznie pierwszej świeżości hindusa:)
Po nocy
pełnej zakrętów i wyboi o 5 rano dotarliśmy na Goa, ponieważ
było jeszcze ciemno i nie mieliśmy żadnego hotelu , postanowiliśmy
że spędzimy poranek na plaży. Za 150 dojechaliśmy rikszą na
plażę. Nasz zbyt wczesny i niezapowiedziany przyjazd obudził
lokalną watahę psów zamieszkujących plażę. Pieski
entuzjastycznie nas przywitały, a następnie postanowiły, że już
do końca naszego pobytu na plaży będą dotrzymywać nam
towarzystwa, zatem poranek upłyną pod znakiem odsypiania
nieprzespanej nocy w śpiworku i zabawy ze skunksami, które z całych
sił starały się nam dostarczyć rozrywki.
Codziennie
uczymy się nowych rzeczy....nauka na dziś: „Nie ufajcie
przewodnikom”, a w szczególności Lonely Planet.
Tak jak już
wspomnieliśmy wcześniej, na Goa było troszkę nudnawo, zatem aby
urozmaicić sobie dzionek postanowiliśmy wyruszyć skuterkiem ok. 50
km na północ, aby zwiedzić miasto Panaji, które opisano w Lonely
Planet jako miejsce niezwykle malownicze, klimatyczne, pełne
portugalskiej kolonialnej architektury, zabytkowych kościołów i
kolorowych, nasyconych barwami Indii elewacji. Zachęceni
tym entuzjastycznym opisem postanowiliśmy poświęcić dzień
wylegiwania się na plaży i ruszyliśmy ruchliwą i zatłoczoną
drogą w kierunku miasta. Jakie było nasze rozczarowanie kiedy ponad
1,5 godziny później dojechaliśmy na miejsce. Zamiast pięknej
architektury i niezwykłego klimatu, zastaliśmy kolejne brudne,
zniszczone i zaśmiecone miasto, w którym największą atrakcję
(przynajmniej dla nas) było wypicie piwa w restauracji z widokiem na
brudną zatokę po której pływały zardzewiałe promy :)
Z tej wycieczki mamy tylko jedno zdjęcie. Jedynym w miarę ładnym
obiektem w mieście okazał się być kościół. Było jeszcze parę
starych portugalskich rezydencji, ale czas zdążył zrobić swoje, a
nikt nie próbował go powstrzymać, więc nie były zbyt okazałe.
Zrezygnowani wróciliśmy na naszą plażę obejrzeć przy piwie
zachód słońca. Po zmierzchu oddaliśmy skuter, wzięliśmy plecaki
i ruszyliśmy do Madgaon aby złapać nocny pociąg do Kochi w
Kerali.
Przy okazji wrzucamy zdjęcie zrobionego własnoręcznie na potrzeby
wyprawy saftey device. Do siatki wykonanej z linki stalowej fi 2 mm
wkładamy laptopa i inne wartościowe rzeczy, przyczepiamy do
jakiegoś stałego elementu w pociągu linką fi 4mm, zapinamy kłódką
i gotowe, można spać spokojniej.