poniedziałek, 14 maja 2012

2012.04.08 – Kalkuta

Ok, już na Filipinach, jest net, mamy już lokalną wtyczkę do kontaktu, więc nadrabiamy zaległości.
 
2012.04.08 – Kalkuta

W Kalkucie, podobnie jak w Port Blair, nie zabawiliśmy długo. Wylądowaliśmy ok. 14 i zanim się przedarliśmy na dworzec, gdzie zostawiliśmy bagaże była już 15. Z dworca promem przedostaliśmy się na drugą stronę rzeki.

Ciągle narzekamy, że te Indie brudne itp., a tu proszę: pan zamiata rzekę!

Jeden z większych mostów w Kalkucie, którego z jakichś powodów nie wolno fotografować, dlatego nie zamieszczam tu zdjęcia, którego nie wykonałem.

Zdążyliśmy pochodzić po mieście może ze 2 godziny i złapała nas straszna burza, przed którą schroniliśmy się się w knajpce. Jednak przez te 2 godziny zdążyliśmy zobaczyć to z czego Kalkuta jest znana – ogromne kontrasty i wszechobecna bieda. W XX w. Kalkuta przeżyła kilka wielkich imigracji, spowodowanych wojnami lub prześladowaniami religijnymi w sąsiednich krajach (m.in. po podziale Indii Brytyjskich z Pakistanu Wschodniego (obecnie Bangladesz) uciekło kilka milionów Hindusów i trafili właśnie do Kalkuty). Jakby tego było mało, do miasta w poszukiwaniu szczęścia przeprowadza się mnóstwo ludności z okolicznych wsi. W wyniku tego miasto stało się strasznie przeludnione, brakuje miejsc pracy, mieszkań itp. więc ludzie mieszkają na ulicach i żyją z jałmużny albo sprzedając jakieś snaki czy inne pamiątki.

Nie zwiedziliśmy żadnych zabytków, bo były za daleko od dworca i brakło nam czasu. Po posiłku wskoczyliśmy do taksówki i pojechaliśmy na dworzec, mieliśmy jeszcze chwilę czasu, więc pokręciliśmy się po okolicy. Generalnie dworce w Indiach są dość zatłoczone, ale to co się działo w Kalkucie, spokojnie zalicza się do pierwszej piątki najbardziej zatłoczonych dworców jakie widziałem :) Przewijali się tam wszyscy, od ludzi wracających z pracy/szkoły z teczkami/plecakami, po dalekobieżnych z ogromnym bagażem podróżnym składającym się np. z 10 plastikowych krzeseł albo stosem polan do palenia ognia (chodliwy towar w Varanasi), a na dokładkę jeszcze biali turyści, ale ich na szczęście nie było zbyt wielu i po prostu zginęli w tym tłumie. W pewnym momencie burza się skończyła i wyszło słońce – miało bardzo intensywny żółty kolor. Około 19:30 wskoczyliśmy do naszego pociągu i pół godziny później pędziliśmy już do Varanasi. 

Zachód słońca nad peronem
 Pobliski dworzec autobusowy





 Podróżny do Varanasi z ładunkiem drewna

1 komentarz:

  1. Piekne zdjecia! U nas- tzn w Slupsku piekna pogoda, Olek szalal na plazy w piachu, gania Bore, karmi ja, podaje jej pileczke- komedia. Jutro jedziemy zobaczyc Wasz dom.

    Pozdrowienia- mama, tata, siostra, siostrzeniec.

    OdpowiedzUsuń