Lot z Jomson do Pokhary mieliśmy o 7
rano. Obudziliśmy się o 6 z lekkim bólem głowy wywołanym
wieczorną konsumpcją lokalnej jabłkowej brandy (czyli słabej
jakości bimbru:). Ponieważ lotnisko w Jomson jest maleńkie cała
procedura związana z odprawą trwała jakieś 10 min, zatem kazano
się nam stawić jedynie 30 min przed wylotem. Na marginesie dodam,
że lotnisko w Jomson ze względu na bardzo zmienne warunki pogodowe
w tym regionie oraz swoje położenie na wysokości 2720 m.n.p.m jest
jednym z najbardziej niebezpiecznych na Świecie. Samoloty na tej
trasie rozbijają się dosyć regularnie – średnio 1 wypadek na
rok. 2 tygodnie po naszym locie do Pokhary dotarła do nas informacja
o katastrofie lotniczej na tej właśnie trasie, przyczyną było
zbyt mocne zachmurzenie, a 16 turystów już nie wróci z wakacji do
domu :/
Na szczęście, nasz lot 30 minutowy
lot przebiegł bardzo spokojnie, a jedynym problemem okazało się być
45 minutowe opóźnienie.
Cali i zdrowi wylądowaliśmy w
Pokharze – no może cali, bo ze zdrowiem u mnie krucho. Chwilę po
wylądowaniu złapał mnie ból brzucha i biegunka, która będzie mi
już towarzyszyć już do końca pobytu w Nepalu :///
Pokhara przywitała nas bardzo
przyjemnym (przynajmniej dla mnie) tropikalnym ciepełkiem, świeżym
mango i owocowym lassi, którym objadaliśmy się przez następne 2
dni. Niestety pierwszy dzień pobytu w Pokharze prawie cały
spędziłam w hotelu, a dokładniej w hotelowej toalecie :/ Ponieważ
przez ponad 2 tygodnie pobytu w Himalajach nasza dieta była bardzo
mało urozmaicona i składała się głównie z niskiej jakości
makaronu z warzywami (tzn. kapustą i lokalną zieleniną) to byliśmy
strasznie wygłodniali, a Piotrek po prostu rzucił się na mięso!
Objadał się przepysznymi lokalnymi pierożkami momo z wołowiną,
zapijając je zimnym browarkiem i przekąszając soczystym stekiem,
podczas gdy ja - ze względu na moje problemy żołądkowe mogłam
tylko przełykać ślinkę i skusić się na kawałek suchego chleba
– bleeee :/
Ale następnego dnia było już trochę
lepiej, zatem ja też rzuciłam się na jedzenie i zaczęłam
pochłaniać momosy, sandwiche, hamburgery z frytami, wszystko
zapijając winem i mango lassi.
Nie wiem jak mój żołądek to zniósł,
ale jakoś sobie poradził i przynajmniej tego dnia postanowił nie
protestować i grzecznie przyjmował wszystko co w niego wrzuciłam.
Mango lassi
Wreszcie mięcho!
Tego dnia nawet trochę pozwiedzaliśmy.
W sumie Pokara nie jest zbyt interesująca z punktu widzenia świątyń
i zabytków. Ale udało się nam zaliczyć kilka polecanych w
przewodniku miejsc między innymi: kilka lokalnych świątynek, muzeum
Ghurka (elitarny, brytyjski oddział żołnierzy złożony z Nepalczyków), punkt widokowy, a wieczorkiem romantyczny rejs łódką.
To chyba jest świątynia...
Święta mini krowa
Ghurka museum
View point
Łódka, wino, romantico :)
Po 2 dniach w Pokarze, napełniwszy
brzuszki i zebrawszy trochę energii Piotrek stwierdził że nuda i
trzeba ruszać na 2 treking. Cały czas negocjował ze mną, chcąc
przeforsować swój pomysł trekingu na Everest Base Camp, ale ja
konsekwentnie oponowałam. Wiedziałam już z relacji Izy i Wojtka,
którzy byli na tym treku, że w okolicy Everestu jest o wiele
zimniej, drożej i ogólnie mniej komfortowo niż na treku wokół
Annapurny, a ponieważ już na Annapurnie noce były dla mnie
stanowczo za zimne i codziennie marzłam, to wycieczka na Everest
Base Camp z tym ekwipunkiem, w który byliśmy wyposażeni i przy
mojej obecnej nadszarpniętej chorobą kondycji była z mojego punktu
widzenia wykluczona. Ale moja argumentacja nie przeszkadzała
Piotrkowi męczyć mnie w tym temacie już od jakiś 10 dni.
Ostatecznie nie zgodziłam się na Everest, ale poszłam na kompromis
z moim napalonym na góry mężem i przystałam na treking na
Annapurna Base Camp.
Spakowaliśmy manatki i następnego
dnia załapaliśmy taksówkę, która za rozsądną cenę zawiozła
nas do miejscowości, z której rozpoczęliśmy treking do Annapurna
Base Camp.
Są stejki i nie ma lipy!!!
OdpowiedzUsuń