czwartek, 31 maja 2012

2012.04.28 - 30 - Pokhara

Lot z Jomson do Pokhary mieliśmy o 7 rano. Obudziliśmy się o 6 z lekkim bólem głowy wywołanym wieczorną konsumpcją lokalnej jabłkowej brandy (czyli słabej jakości bimbru:). Ponieważ lotnisko w Jomson jest maleńkie cała procedura związana z odprawą trwała jakieś 10 min, zatem kazano się nam stawić jedynie 30 min przed wylotem. Na marginesie dodam, że lotnisko w Jomson ze względu na bardzo zmienne warunki pogodowe w tym regionie oraz swoje położenie na wysokości 2720 m.n.p.m jest jednym z najbardziej niebezpiecznych na Świecie. Samoloty na tej trasie rozbijają się dosyć regularnie – średnio 1 wypadek na rok. 2 tygodnie po naszym locie do Pokhary dotarła do nas informacja o katastrofie lotniczej na tej właśnie trasie, przyczyną było zbyt mocne zachmurzenie, a 16 turystów już nie wróci z wakacji do domu :/
Na szczęście, nasz lot 30 minutowy lot przebiegł bardzo spokojnie, a jedynym problemem okazało się być 45 minutowe opóźnienie.
Cali i zdrowi wylądowaliśmy w Pokharze – no może cali, bo ze zdrowiem u mnie krucho. Chwilę po wylądowaniu złapał mnie ból brzucha i biegunka, która będzie mi już towarzyszyć już do końca pobytu w Nepalu :///

Pokhara przywitała nas bardzo przyjemnym (przynajmniej dla mnie) tropikalnym ciepełkiem, świeżym mango i owocowym lassi, którym objadaliśmy się przez następne 2 dni. Niestety pierwszy dzień pobytu w Pokharze prawie cały spędziłam w hotelu, a dokładniej w hotelowej toalecie :/ Ponieważ przez ponad 2 tygodnie pobytu w Himalajach nasza dieta była bardzo mało urozmaicona i składała się głównie z niskiej jakości makaronu z warzywami (tzn. kapustą i lokalną zieleniną) to byliśmy strasznie wygłodniali, a Piotrek po prostu rzucił się na mięso! Objadał się przepysznymi lokalnymi pierożkami momo z wołowiną, zapijając je zimnym browarkiem i przekąszając soczystym stekiem, podczas gdy ja - ze względu na moje problemy żołądkowe mogłam tylko przełykać ślinkę i skusić się na kawałek suchego chleba – bleeee :/
Ale następnego dnia było już trochę lepiej, zatem ja też rzuciłam się na jedzenie i zaczęłam pochłaniać momosy, sandwiche, hamburgery z frytami, wszystko zapijając winem i mango lassi.
Nie wiem jak mój żołądek to zniósł, ale jakoś sobie poradził i przynajmniej tego dnia postanowił nie protestować i grzecznie przyjmował wszystko co w niego wrzuciłam.

Mango lassi


 Wreszcie mięcho!

Tego dnia nawet trochę pozwiedzaliśmy. W sumie Pokara nie jest zbyt interesująca z punktu widzenia świątyń i zabytków. Ale udało się nam zaliczyć kilka polecanych w przewodniku miejsc między innymi: kilka lokalnych świątynek, muzeum Ghurka (elitarny, brytyjski oddział żołnierzy złożony z Nepalczyków), punkt widokowy, a wieczorkiem romantyczny rejs łódką.


 To chyba jest świątynia...

 Święta mini krowa

Ghurka museum

 View point

 Łódka, wino, romantico :)

Po 2 dniach w Pokarze, napełniwszy brzuszki i zebrawszy trochę energii Piotrek stwierdził że nuda i trzeba ruszać na 2 treking. Cały czas negocjował ze mną, chcąc przeforsować swój pomysł trekingu na Everest Base Camp, ale ja konsekwentnie oponowałam. Wiedziałam już z relacji Izy i Wojtka, którzy byli na tym treku, że w okolicy Everestu jest o wiele zimniej, drożej i ogólnie mniej komfortowo niż na treku wokół Annapurny, a ponieważ już na Annapurnie noce były dla mnie stanowczo za zimne i codziennie marzłam, to wycieczka na Everest Base Camp z tym ekwipunkiem, w który byliśmy wyposażeni i przy mojej obecnej nadszarpniętej chorobą kondycji była z mojego punktu widzenia wykluczona. Ale moja argumentacja nie przeszkadzała Piotrkowi męczyć mnie w tym temacie już od jakiś 10 dni. Ostatecznie nie zgodziłam się na Everest, ale poszłam na kompromis z moim napalonym na góry mężem i przystałam na treking na Annapurna Base Camp.
Spakowaliśmy manatki i następnego dnia załapaliśmy taksówkę, która za rozsądną cenę zawiozła nas do miejscowości, z której rozpoczęliśmy treking do Annapurna Base Camp.

1 komentarz: