1000 PHP = 80 PLN
O 15.00 wskoczyliśmy na prom i 2 godziny później byliśmy już na rajskiej wyspie Bohol. Za pomocą tricykla (lokalny środek transportu - motor z takim większym koszem) dostaliśmy się na maleńką wysepkę Panglao połączoną z Boholem za pomocą mostu. W LP znaleźliśmy resorcik Bohol Divers Resort, w którym ceny zakwaterowania mieściły się w naszym skromnym budżecie i tam też się udaliśmy. W rzeczywistości resort zdecydowanie przebił nasze oczekiwania, gdyż oprócz tanich i czystych kwaterek, miał drogie apartamenty, a co z tym się wiąże całą wypaśną infrastrukturę typu basen, przyjemna restaurację z pięknym widokiem, a do tego organizował nurkowania, więc wszystko mieliśmy pod nosem. Pełen wypas!
O 15.00 wskoczyliśmy na prom i 2 godziny później byliśmy już na rajskiej wyspie Bohol. Za pomocą tricykla (lokalny środek transportu - motor z takim większym koszem) dostaliśmy się na maleńką wysepkę Panglao połączoną z Boholem za pomocą mostu. W LP znaleźliśmy resorcik Bohol Divers Resort, w którym ceny zakwaterowania mieściły się w naszym skromnym budżecie i tam też się udaliśmy. W rzeczywistości resort zdecydowanie przebił nasze oczekiwania, gdyż oprócz tanich i czystych kwaterek, miał drogie apartamenty, a co z tym się wiąże całą wypaśną infrastrukturę typu basen, przyjemna restaurację z pięknym widokiem, a do tego organizował nurkowania, więc wszystko mieliśmy pod nosem. Pełen wypas!
Plaża
przy resorcie
Widok
z restauracji
Basenik:)
Wieczorem
wybraliśmy się na spacer aby coś przekąsić. Specyfiką tego
miejsca są bardzo liczne restauracje, które wstawiają grille ze
świeżym seafoodem i stoliczki na plaży, zatem można siedzieć
przy samej wodzie i wcinać w blasku księżyca pyszne rybki.
Niestety jest jedno ale... seafood okazał się być bardzo drogi i w
efekcie za średniej wielkości rybę czy talerz krewetek trzeba było
wydać ok 30 PLN + dodatki + piwko i robiło się ok 40 PLN od dania
– czyli cena jak w kraju.
Stwierdziliśmy,
że dziś wyjątkowo możemy odżałować trochę więcej kaski i
zjeść kolację w tej cenie. Objadłszy się świeżymi krewetami
ruszyliśmy dalej i już całkowicie olewając założenia budżetowe
wypiliśmy po pysznej margaricie, a na deser dołożyliśmy jeszcze
wyśmienite lody.
Pyszota!
Margaritka
i lodzik:) Mniami!
Następnego
dnia wypożyczyliśmy skuter i wybraliśmy się na całodniową
wycieczką aby zobaczyć Wzgórza Czekoladowe i dziwaczne stworzonka
o nazwie Tarsiers. Wg wikipedii: gatunek ssaka z rodziny
wyrakowatych występujący w lasach deszczowych Filipin, wyewoluował
ok. 45 milionów lat temu. My, po uważnym przyjrzeniu się tym
zwierzakom, mamy jednak inną teorię na temat tego gatunku.
Widzieliście kiedyś Star Wars? Kojarzycie Master Yodę? No to chyba
wszystko jasne :)
Taszirek
nr 1
Taszirek
nr 2
Taszirek
nr 3
Wzgórza
czekoladowe
W
drodze powrotnej zahaczyliśmy o market.
Ta sympatyczna pani z okazji Fiesty obdarowała nas bananami.
Ta sympatyczna pani z okazji Fiesty obdarowała nas bananami.
Lokalny
przysmak- suszona skóra ryby
Wracając
z Chocolate Hills widzieliśmy lokalną ciekawostkę: w pewnej
miejscowości postanowiono wybudować most. Pozyskano środki, była
feta i budowa ruszyła. Po pewnym czasie udało się pokonać rzekę
i nagle (!) okazało się, że most idzie prosto na kościół, który
stoi tam od XVI wieku. Jako że Filipińczycy są bardzo wierzącymi
ludźmi, nie było wyjścia jak tylko zaniechać budowy. Dobudowano
jedynie schody prowadzące na most, dzięki czemu powstała chyba
najszersza na świecie kładka dla pieszych :) Efekt możecie podziwiać poniżej.
Wieczorem
tego dnia zrobiliśmy rozeznanie i znaleźliśmy lokalną knajpkę
gdzie serwowali tanie i pyszne jedzonko. Od tej pory wszystkie
kolacje jadaliśmy właśnie tam. Przysmakiem były jelita kurczaka w
sosie BBQ :D i rosół na żeberkach w wydaniu filipińskim :D. I
tutaj należy wspomnieć, że Filipińczycy mają szajbę na punkcie
grilla. Po zachodzie słońca dosłownie na każdym rogu i przy
każdym lokalnym sklepiku kopcą się grille. Najpopularniejszym
serwowanym w takich miejscach zestawem jest szaszłyk ze świnki w
sosie BBQ + ryż polany sosem sojowym, octem i sokiem z limonki.
Muszę przyznać, że całkiem nieźle się to wszystko komponowało
i świnka BBQ stała się najczęściej degustowaną przez nas
potrawą na Filipinach.
jelita
kurczaczka
pyszny rosołek
Jedzenie,
jedzeniem, ale oczywiście główną rozrywką, na którą
nastawiliśmy się przylatując Filipiny jest nurkowanie. Zatem zaraz
następnego dnia wykupiliśmy sobie nurkowania w hotelowym Dive
Shopie. Bohol słynie z nurkowania na pobliskiej wyspie Balicasang, a w szczególności z miejsca zwanego TurtleSoup – w wolnym
tłumaczeniu coś w stylu „Zupa z Żółwia” czy „Zupa Żółwi”
:) w każdym bądź razie chodzi o miejsce gdzie zawsze można
spotkać masę żółwików. No i faktycznie napatoczyliśmy się tam
na jakieś 10 żółwi podczas tylko jednego nurkowania. Niestety
zwierzaki były bardzo płochliwe i nie dało się podpłynąć do
nich zbyt blisko. Ryby też zachowywały się dość nerwowo i
szybko zwiewały na nasz widok no i ogólnie nie było ich zbyt
wiele. Okazało się że ryby i żółwie mają traumę spowodowaną
metodą połowu za pomocą dynamitu tzw. dynamite fishing i miejscowe
tereny nurkowe bardzo ucierpiały z powodu tej nielegalnej metody
połowu. Jednak pomimo znerwicowanych rybek udało się nam zrobić
parę ładnych zdjęć i nawet nakręcić filmik z żółwiem w roli
głównej:)
podwodna kapusta
amator podwodnej kapusty (ten bez maski)
Po
owocnych nurkowaniach wieczory spędzaliśmy w naszej ulubionej
lokalnej knajpie BBQ, a potem szwędając się po plaży i taplając
w hotelowym basenie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz