W poszukiwaniu dalszych wrażeń,
trafiliśmy na kolejną z 7107 wysp jakimi dysponują Filipiny - Malapascue, którą ochrzciliśmy "Małapaskuda".
Mała, wcale nie paskuda, okazała się
być najpiękniejszą wyspą jaką odwiedziliśmy na Filipinach.
W repertuarze Małejpaskudy znalazły
się min: piękne zachody słońca, resort z basenem w cenie 50 PLN
od hatki, fantastyczne nurkowania oraz przesympatyczni lokalesi, ale
po kolei...
Po zakwaterowaniu w
przyjemnym resorciku zorganizowaliśmy sobie nurkowania. Następnego
dnia rano wypłynęliśmy w pobliże Gato Island - skalistej wysepki
o gabarytach jakieś 200 na 200m oraz stromym i skalistym zboczu.
Gato Island jest szczególnym miejscem do nurkowania ponieważ
prowadzi przez nią podwodny korytarz. Nurkowanie było fantastyczne
– wpłynęliśmy do groty z jednej strony wyspy i wypłynęliśmy z
drugiej. Na początku nurkowania, kiedy wpłynęliśmy do
korytarza panowały całkowite ciemności, a po chwili z otworu w
skale zaczęły przenikać do wnętrza podwodnej groty promienie
słońca - efekt był niesamowity. Na koniec naszym oczom ukazała
się ogromna błękitna brama, która była wyjściem z podwodnej
groty. Cudowne przeżycie – było to nasze pierwsze nurkowanie w
podwodnej jaskini.
Gato Island
Po powrocie z nurkowania
czekała na nas kolejna atrakcja – zachód słońca. To nie był
zachód! To był spektakl! Podświetlone słońcem chmury miały
konsystencję różowo niebieskiej waty cukrowej. Na dodatek
nie było choćby najmniejszego podmuch wiatru. Wszystko dookoła
wyglądało bajkowo i surrealistycznie. Jakby tego wszystkiego było
mało chmury w oddali na horyzoncie co chwilę były rozświetlane
piorunami. Usiedliśmy sobie w tej scenerii z wielkimi drinkami
podawanymi w słoikach :D i nie mogliśmy się nacieszyć otaczającą
nas rzeczywistością :D
Następnego dnia ustawiliśmy
budzik na 4.30 rano, ale i tak było to zbyteczne ponieważ rolę
budzika spełniły okoliczne koguty, które już od 3 w nocy
przekrzykiwały się nawzajem. Wstaliśmy tak wcześnie ponieważ o 5
rano wypływała łódź na nurkowanie z rekinami. O tej porze roku i
o tej godzinie były prawie 100% szanse spotkania Treasure Sharks,
takiej okazji nie można było przegapić! Gdy słońce wschodziło
nad horyzont, my akurat schodziliśmy pod powierzchnię wody.
Właściciele dive shopu nie kłamali, zobaczyliśmy 4 piękne okazy
tych niesamowitych stworzeń, z czego jeden podpłynął na ok. 4
metry! Ze swoimi bardzo długimi ogonami wyglądają majestatycznie.
Po południu zaliczyliśmy
jeszcze jednego nurka - miejsce o nazwie Bantigue. Tym razem była to spokojna, kolorowa rafia.
Po nurkowaniu wybraliśmy się na spacer po wyspie. W trakcie spaceru
napatoczyliśmy się na wioskową imprezę urządzoną z okazji
pierwszych urodzin małego Zarrana. Zostaliśmy na wstępie
poczęstowani szklaneczką lokalnego rumu z lodem i tak od
szklaneczki do szklaneczki zostaliśmy trochę dłużej na imprezce
urodzinowej. Była pieczona na ognisku świnia, banda dzieciaków i
przesympatyczni lokalsi. Gdy skończyła się kolejna flaszka Piotrek
skoczył do lokalnego sklepu kupić nową – wrócił trochę
bardziej pijany i oznajmił, że nie mógł znaleźć sklepu, ale
znalazł lokalesów siedzących przy flaszce, którzy obiecali
pokazać mu gdzie jest sklep pod warunkiem, że się z nimi napije :)
Wyjścia za bardzo nie miał ;)
Jubilat z mamą
dzieciarnia w trakcie zabawy
Kolejny dzień znowu
rozpoczęliśmy (tym razem z lekkim bólem głowy) od porannej wizyty
u naszych ulubionych Treasure Sharks. Tym razem przywitały nas tylko
2 rekiny, ale i tak było super. Są to naprawdę piękne zwierzaki –
chyba najpiękniejsze ryby jakie do tej pory widzieliśmy. Po
nurkowaniu odwiedziliśmy rajską plażę nieopodal resortu, dzień
był naprawdę przepiękny. Nic dodać nic ująć – kwintesencja
wakacji!
wygłupy basenowe
Z ciekawostek: Piotrek po spaleniu całego tłuszczu w Himalajach zyskał
nową umiejętność w postaci leżenia na dnie basenu :) Idzie na dno jak kamień!
Ale
wakacje nie trwają wiecznie ;) więc czwartego dnia wyruszyliśmy dalej -
tym razem lekka zmiana klimatu - wulkan Mt. Pinatubo.
Ooooooooooooooo aaaaaale rejon + statek ufo na wodzie
OdpowiedzUsuń