piątek, 1 czerwca 2012

2012.05.06 – 08 - Pokhara


Jak byliśmy w Indiach odezwali się do nas Słodka z Wano (dla niewtajemniczonych - dobrzy znajomi z Nocnego Roweru) z informacją, że będą w Nepalu mniej więcej w tym samym czasie co my! Szykują się na Annapurina Circuit, ale na rowerach – świetny pomysł i chętnie bym się przyłączył, ale niestety Kasi się aż tak bardzo nie spodobał :) Ustaliliśmy datę i miejsce spotkania, które później, ze wzdględu na specyfikę podróżowania po Azji, wielokrotnie zmienialiśmy :) Kiedy wracaliśmy z ABC w Chhamrong udało mi się dopchać na chwilę do netu i wyczytałem, że Wanatki były dwa dni wcześniej w Muktinath. Ze zgrubnych wyliczeń wychodziło, że uda nam się złapać w Pokharze, a może nawet napatoczymy się na nich na trasie Nayapul – Pokhara. Dlatego całą drogę z Nayapul wystawiałem głowę przez okno autobusu i wyglądałem naszych kolarzy. W pewnym momencie zobaczyłem w dużej odległości na podjeździe dwie sylwetki, jedna stała z rowerem rzuconym obok i coś krzyczała, a druga ostro cisnęła pod górę – już wiedziałem że to oni :)
Gdy autobus się zbliżał Marta go zatrzymała, żeby wsiąść do środka, a ja wyskoczyłem jej na przywitanie :) Wrzuciliśmy z Arturem rower Marty na dach, Marta wsiadła do środka, a Artur oczywiście wskoczył na rower i cisnął dalej do Pokhary. Wszystko działo się bardzo szybko, nawet nie zdążyłem się porządnie przywitać z Arturem, do tego z Martą zaczęliśmy gadać jak najęci na temat naszych wypraw i dopiero pod Pokharą zorientowałem się, że dałem ciała, bo przecież mogłem wziąć rower Marty i cisnąć z Arturem! Damn!!

Po dotarciu do Pokhary ja usiadłem w knajpie z bagażami, a Kasia i Marta wyruszyły na poszukiwania hotelu. Popijałem spokojnie shake'a, gdy weszli Wojtek z Iza, a chwile po nich dojechał Wano :) No to cała nasza banda już w komplecie :)
Po wrzuceniu bagaży do pokoju, wzięliśmy od Wanatków rowery i pojechaliśmy z Kasia na badania do szpitala. Kasia poszła na wizytę u lekarza, a ja siadłem w knajpie naprzeciwko szpitala i zacząłem obżerać się momosami z mięsem, z MIĘSEM! :) Zjadłem 30, mniam! :)
Po ok. 3 godzinach ja byłem najedzony, a Kasia miała wyniki badań krwi i stolca – wyszło że ma cysty lambrii, czyli robaki, które pojawiają się w organizmie po wypiciu wody, która miała styczność z odchodami zarażonych zwierząt. Jak widać Nepalczycy nie bardzo dbają o higienę w swoich kuchniach. Dziwne tylko było to, że jedliśmy zazwyczaj to samo, więc czemu ja też nie miałem robaków?
Są dwie teorie na ten temat. Pierwsza głosi, że zaraziliśmy się podczas pamiętnego lunchu w Tal, tylko że ja wieczorem wszystko zwróciłem i nic mi się nie zalęgło (nie wiem czy organizm jest w stanie wykryć zarazki w pokarmie i „uruchomić” oczyszczenie żołądka).
Druga jest taka, że ja piłem wodę ze strumieni oczyszczoną za pomocą tabletek do puryfikacji wody, a Kasia piła herbaty zakupione w guesthousach (żeby nie pić zimnej wody na chore gardło). Prawdopodobnie kupiliśmy gdzieś herbatę z wody, która była niedogotowana albo, ze względu na wysokość, wrzała już w 80 stopniach, co było zbyt niską temperaturą żeby wybić wszystkie zarazki. To są tylko nasze teorie, ale jak ktoś się zna na sprawach medycznych, to proszę o komentarz :)

Kasia dostała tabsy i po ok. dwóch tygodniach miała wrócić do pełnego zdrowia. Odetchnęliśmy z ulgą, bo już było wiadomo co się z nią dzieje i na czym stoimy. Dotąd były tylko niepokojące domysły.

W Pokharze spędziliśmy dwa pełne dni, a trzeciego rano wyjechaliśmy z Wanatkami do Kathmandu, Wojtki postanowiły jeszcze trochę tu poleniuchować. Te dwa dni minęły nam na strasznym obżarstwie, tzn wszystkim poza biedną Kasia, która musiała przestrzegać diety. Była nawet żołądkowa gorzka, którą Wojtek z Izą zabrali jeszcze z Polski na specjalną okazję, a po zakończeniu ich trzeciego treku uznali, że właśnie taka ma miejsce.



Drugiego dnia wyskoczyłem z Arturem na rowerach na stupę, która znajdowała się na wzgórzu górującym nad Pokharą. Wyprawa była świetna, choć trochę pobłądziliśmy w lasach i musieliśmy targać rowery po stromym zboczu. Po zdobyciu wzgórza obejrzeliśmy stupę z bliska, a już potem mieliśmy nagrodę za nasze trudy w postaci długiego zjazdu, sweet :)

W Pokharze mieliśmy z Kasią też mocną rozkminkę gdzie uderzamy po Nepalu. Generalnie temat ten wałkowaliśmy od poprzedniej wizyty w Pokharze. Opcje były dwie – Tybet, a potem Chiny albo Filipiny.
W Chinach już byłem, ale baaardzo mi się tam podobało, jest to chyba najciekawszy kraj, z tych które widziałem i mają wspaniałe jedzenie. Tybet bardzo chciałem zobaczyć, ale od czasu olimpiady w Pekinie, Chińczycy bardzo ograniczyli możliwości zwiedzania tego kraju Przed olimpiadą do Tybetu można było wjechać tylko z zorganizowaną wycieczką, ale słyszałem, że można było to obejść kupując najkrótszą 3 dniową opcję i urwać się np. drugiego dnia, a dalej poruszać się na własną rękę. Teraz też można wjechać tylko z zorganizowaną wycieczką, ale urwanie się jest już niemożliwe, bo jest mnóstwo checkpointów, a do każdej wycieczki przydzielany jest chiński przewodnik, który pilnuje jej składu.
Opcja zorganizowanej wycieczki (tu śpimy, tu jemy, tu sikamy, tu jedziemy, tu mamy pół godziny, a tam pół minuty) nie za bardzo nam odpowiada. Biura w Azji się za bardzo nie szczypią i kasują za zwykłą spelunę jak za pokój w Hiltonie. Jak już kupisz wycieczkę, to możesz mieć tylko nadzieję, że pokoje i jedzenie będą przyzwoite. Do tego wszystkiego dochodzi chiński przewodnik, który pokaże taki Tybet, jaki chińskie władze chcą pokazać turystom, a nie taki jaki jest naprawdę. A, jeszcze jedna sprawa, która nas już totalnie zniechęciła – 10 dniowa wycieczka do Tybetu (6 dni jazdy jeepem przez Tybet z Kathmandu do Lhasy i 3 dni w Lhasie) kosztowała ok. 850$ od głowy...

Natomiast o Filipinach słyszałem same pozytywne opinie od ludzi na trasie, nawet bardzo pozytywne. Z drugiej strony na początku czerwca zaczyna się tam monsun, ale zawsze może przyjść wcześniej. Chiny były bezpieczne pod względem pogody, no i to jedzenie... :)

Długo się nad tym zastanawialiśmy, ale decyzję pomógł nam podjąć jeden gość z Kanady, który po Nepalu jechał właśnie po raz pierwszy do Chin. Opowiadałem mu pół wieczoru gdzie ma jechać i co zobaczyć, mówiłem to z nieukrywaną pasją. Na koniec dał mi bardzo cenną radę: jeżeli mam tak wspaniałe wspomnienia z Chin, to lepiej, żebym tam drugi raz nie jechał, bo mogło się tam pozmieniać, mój sposób odbioru tego kraju może być inny itp. i mogę sobie te wszystkie wspomnienia zepsuć.

Koniec końców wybraliśmy Filipiny i nie żałujemy :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz