Teraz, jak
już mamy zaliczone treki, możemy zwiedzić na spokojnie Kathmandu i
okolice. No prawie na spokojnie, bo 11go mamy wylot na Filipiny,
czyli mamy tylko dwa pełne dni w stolicy Nepalu.
Okazało
się, że po majówce w Kathmandu wybuchły strajki. Pytaliśmy
ludzi, ale trochę trudno było nam zrozumieć co jest przyczyną
strajku. Każdy mówił co innego. Jedni przeciwko komunizmowi, inni
przeciwko podniesieniu podatków, jeszcze inni (ci co nie
strajkowali), że strajkują ludzie niskiego formatu, ze wsi, którym
się nie chce pracować. Wylatując z Kathmandu poznaliśmy dość
ogarniętego Nepalczyka, który wyjaśnił nam, że strajki są
związane z tym, że w rządzie są siły chcące rozdzielić Nepal
na mniejsze, niezależne państwa, tak jak to było zanim zjednoczyła
je dynastia Ghurków w XVIII wieku. Strajkowali ludzie, którzy byli
przeciwni takiemu podziałowi.
Pierwszego
dnia musieliśmy załatwić jeszcze kilka rzeczy m.in. oddać dwie
pary spodni do sklepu, w którym zarzekali się, że są oddychające
– nie były. Nie do końca wierzyłem, że zgodzą się je przyjąć,
ale spróbować nie zaszkodziło. Ku mojemu zaskoczeniu zgodzili się.
Co prawda nie chcieli oddać nam pieniędzy, ale mogliśmy wybrać
rzeczy w sklepie o podobnej wartości co spodnie – dobre i to.
Potem
kręciliśmy się po mieście zwiedzając m.in. Durbar Square –
plac na którym znajdują się świątynie oraz pałace królewskie.
Szczerze mówiąc, mało imponujące.
zdjęcie typu klasyk :)
świątynia i pranie
Krążąc po
mieście trafiliśmy na wagę i z ciekawości sprawdziliśmy ile kg
nam ubyło. Waga pokazała mi 70 kg, czyli ubyło mi 6 kg, a Kasia
straciła 4 kg! Ważyliśmy się już po 3 dniach konkretnego
obżarstwa (w moim przypadku), więc podejrzewam, że na koniec
drugiego treku mogłem ważyć 68 kg, czyli tyle ile po powrocie z
Chin w 2007 roku i tyle ile na koniec VIII klasy podstawówki w 1998
roku :) Kasia ważyła jakieś 49 kg - też marnie:/ Ale, spokojnie
wszystko da się nadrobić, a w szczególności stracone kilogramy ;)
Wieczorem
spotkaliśmy się z Wanatkami i Pawłem. Paweł to gość, który mieszka w Kathmandu już
od kilku
miesięcy i jest korespondentem dla polskich
gazet. Kupiliśmy colę, lokalną whisky oraz arbuza i
poszliśmy na dach naszego hostelu.
Drugi dzień
był typowo rowerowy. Wypożyczyliśmy z Kasią po dwa sprzęty.
Jeden był całkiem dobry, a drugi to straszna padaka, ale jechał do
przodu i nawet zwalniał jak nacisnęło się hamulec. Postanowiliśmy
pojechać do Bahdapur – starej stolicy Nepalu. Dzięki temu, że
wszyscy strajkowali ulice były puste. Normalnie jest na nich
straszne zamieszanie i trochę strach jechać nimi na rowerze, ale
tego dnia oczyścili je specjalnie dla nas :)
Po
dojechaniu na miejsce przypięliśmy rowery i zaraz potem
spróbowaliśmy lokalnego specjału – juju
dhau – jogurtu o bardzo gęstej konsystencji. Smakował
bardzo podobnie do lassi, które mieliśmy okazję skosztować w
Varanasi.
Jogurty
trochę nas rozochociły do jedzenia, więc zaraz potem spróbowaliśmy
momosów.
Z pełnymi
żołądkami ruszyliśmy zwiedzać miasto. Dawna stolica Nepalu ma
kilka dużych placów z pięknymi świątyniami. Między placami
przechodzi się małymi, klimatycznymi uliczkami. Kręciliśmy się
tymi uliczkami dobrych kilka godzin, aż w pewnym momencie się
rozpadało i schroniliśmy się w knajpce, w której przy okazji
zjedliśmy obiad. Spróbowaliśmy lokalnych specjałów – nie była
to rewelacyjna uczta.
Gdy
przestało padać, postanowiliśmy iść szybko do rowerów, żeby
rozpocząć wycieczkę powrotną, bo już zaczynało się ściemniać.
Okazało się, że Nepalczycy strajkują tylko w ciągu dnia, po
zachodzie słońca kończą strajk, więc ulice znowu zapełniły się
samochodami. Jakby tego było mało, gdzieś w połowie drogi dopadła
nas burza. W ulewie, po ciemku (rowery oczywiście nie były
wyposażone w lampki) i w dość dużym ruchu ulicznym dojechaliśmy
do Kathmandu, na szczęście cali i zdrowi, tylko trochę mokrzy.
Kolejnego
dnia o 14 mieliśmy wylot do Delhi. Niestety taksówki strajkowały,
a te które się wyłamywały ze strajku, były zazwyczaj obrzucane
kamieniami przez strajkujących. W takiej sytuacji nie zostało nam
nic innego jak wziąć rikszę, taką prawdziwą - rowerową.
Załadowaliśmy siebie i nasze plecaki, łącznie jakieś 150 kg
ładunku i ruszyliśmy. Na prostej szło całkiem nieźle, z górki
bardzo dobrze, ale pod górkę... Pod górkę wszyscy w trójkę
pchaliśmy rikszę :)
Fotoreporterzy
robiący zdjęcia strajkujących oblatywali nas dookoła i cykali
zdjęcia. Jednemu udzieliłem nawet krótkiego wywiadu dysząc i
pchając rikszę pod górę :)
Dopiero w
samolocie ten bardziej ogarnięty Nepalczyk, który tłumaczył nam
powód strajków, powiedział, że lotnisko zorganizowało transport
dla turystów z centrum miasta specjalnym wanem, który jeździł w
tą i z powrotem non stop. Jakoś w żadnej agencji turystycznej, w
której pytaliśmy o możliwości dotarcia na lotnisko nie wspomnieli
o tym... Może chcieli, żeby zdjęcia dwóch białasów z
Nepalczykiem pchających rikszę pod górę uzupełniło artykuły o
strajku :)
Aha, jeszcze
jedno, ogoliłem się :)
Szkoda że z pchania rikszy nie ma zdjęciach :)
OdpowiedzUsuńfilmik nie bangla - private :(
Wano
Nepal faktycznie dobry na odchudzanie. Ja po odrabianiu strat w Pokharze i Kathmandu i tak zszedłem o 6kg, z 94 do 88.
OdpowiedzUsuńSzkoda tylko że po chwili w Londynie to nadrobie ;)
Wano
filmik już bangla :)
OdpowiedzUsuń